piątek, 24 sierpnia 2012

Rozdział 47- "Bądź moim światłem..."

Śnieg sypał przez całą noc, dzięki czemu nad ranem, całaWielka Brytania, wzdłuż i wszerz pokryta była białym puchem.  Ten jakże charakterystyczny dla zimy wygląd,nie ominął rzecz jasna małego miasteczka Little Hangleton, w którym każdybudynek wyglądał jak baśniowy domek z piernika polany białym lukrem, alboozdobiony lodami śmietankowymi. Sam olbrzymi dwór górujący nad tą nic nieznaczącą wioską mógł się wydać tajemniczym małym pałacem z piękną księżniczką wśrodku, kochaną i ochranianą przez swojego troskliwego i wspaniałego ojca. Gdyrano mugolskie dzieci obudzone przez rodziców oraz zapachy świąt dochodzące zkuchni, wyglądały przez zaśnieżone okna, a ich wzrok lądował na potężnymgmachu, właśnie taką piękną, baśniową scenę z królewną i jej królewskim ojcemsobie wyobrażały, zastanawiając się, jakby to było mieć taką księżniczkę wswoim miasteczku. I chociaż nie zdawały sobie z tego sprawy- ich marzeniazbytnio nie różniły się od prawdy, bo oto po schodach zbiegała delikatnymkrokiem, odziana w szmaragdowozieloną suknię, z rozszerzonymi rękawamisięgającymi trochę za łokcie oraz przylegającej do pasa i rozchodzącej sięwzdłuż nóg- księżniczka dworu w Little Hangleton. Kruczoczarne włosy, opadałyjej na ramiona i plecy a niesforna grzywka lekko przysłaniała intensywnieczerwone oczy. Delikatnie i cicho stawiała kroki,  powoli schodząc  w dół, aż na parter. Jej obecność nie zostałaprzez nikogo zauważona, gdy niczym wąż sunęła po okrytym ciszą domu, aż dokuchni, w której przed laty przygotowywała napar wzmacniający dla swojego ojca.Obecnie Czarnego Pana nie było w dworze, podobnie jak innych śmierciożerców.Pozostała jedynie Elena oraz młode pokolenie Ślizgonów, które nie zagonione dożadnych zajęć, obecnie okupowało kuchnię i spędzało czas na rozmowie. Riddle’ównajuż miała przekroczyć próg pomieszczenia, gdy do jej uszu dotarł strzępwypowiedzi Dracona Malfoy’a wyraźnie czymś zirytowanego. Zapewne brunetka niezawracałby sobie głowy tą farbowaną fretką, gdyby nie pewien istotny szczegół-usłyszała własne imię wypowiedziane przez chłopaka i przepełnione jadem, jakbysamo wypowiedzenie słów w ten sposób mogło jej zrobić krzywdę. Sama nie wiedzącczemu, dziewczyna stanęła przy framudze opierając się plecami o ścianę iwsłuchując się w głos znienawidzonego Malfoy’a oraz jego znajomych.
-Dosłownie nie mogę już tego wytrzymać. Fakt, że jest córkąCzarnego Pana nie sprawia, że przestaje być jędzą i podłą zdzirą…
-I to jest prawidłowe określenie Draco… Od kiedy wydało siękim jest, Elena zachowuje się jakby była pępkiem świata, a my jej służącymi.  W dodatku skupia się to wszystko na tobie.
-Ona po prostu nie może znieść tego, że ją rzuciłeś bo niepotrafiłeś z nią wytrzymać.
-Zresztą, kto by z nią wytrzymał? Tak samo porąbana jak jejojczulek…
-Czekać tylko aż w końcu wsadzą ją do Świętego Munga, bozaczyna powoli świrować. Jeszcze trochę i stanie się jeszcze większą wariatkąniż Szalonooki Moody…
-Zapewne skończy się na tym, że przejdzie na stronę StaregoDropsa oraz Bliznowatego.
-Jędza, dziwne że jeszcze mnie nie wołała wymyślając kolejnąbezsensowną rzecz do zrobienia. Nawet nie wiecie jak marzę, żeby się jej pozbyć…Ona nie ma w sobie już żadnych pozytywnych uczuć. Jest jak kamień. Zimna,pusta, twarda i bez żadnych emocji…
Naraz wszyscy obecni w kuchni usłyszeli szybkie kroki, anastępnie trzaśnięcie drzwiami wejściowymi.
-Sądzicie, że to była…
 -No to pięknie… JakCzarny Pan się dowie, zamorduje nas…

***
Nie patrzyła przed siebie, stawiając szybkie kroki na ośnieżonejścieżce, brnąc po łydki w zimnym, białym puchu. Na zimno zwróciła uwagę dopierow momencie gdy jej czarne trzewiki ,które miała na stopach całkowicie przemokłya dłonie zaczęły się robić sine od zimna.  Wtedy dopiero wyjmując różdżkę wyszeptałaodpowiednią formułkę, na co w dłoni pojawił jej się zielony, ocieplany płaszcz,rękawiczki, szalik oraz kozaczki. Szybko zmieniła obuwie oraz założyła ciepłeubranie, by w następnej chwili ruszyć dalej. Czuła jak targają nią sprzeczneemocje, podczas sama Elena delikatnie rozcierała zziębnięte palce, by w końcuusiąść przy jeziorze- tym samym jeziorze, przy którym wygnała z LittleHangleton swojego chrzestnego, po tym jak dowiedziała się o jego zdradzie…
-Naprawdę aż tak bardzo się zmieniłam?
Wyszeptała do siebie cicho, patrząc na taflę jeziora skutągrubym lodem.  Pamiętała tamten dzień…Dzień, w którym pierwszy raz zasmakowala warg Dracona, momentu w którym jąpierwszy raz przytulił, tego cudownego uczucia błogiej świadomości, że jestktoś na kogo może liczyć. Potem Malfoy ją zdradził spotykając się z Pansy i odtamtego czasu go znienawidziła… Każdego kolejnego dnia pielęgnowała w sobie tąnienawiść, która pomogła jej przezwyciężyć coś tak blahego jak miłość… W końcubyła córką Lorda Voldemorta, Mroczną Panienką, Jego następczynią… Nie mogła sięokazywać emocji, ani mieć kogokolwiek poza swoim ojcem… jej przeznaczeniem byłmrok, w który zagłębiała się z każdym kolejnym krokiem…
Dopiero w tym momencie dotarły do niej odgłosy z wioski…Wesołe, mugolskie kolędy, nawoływania z drobnych sklepików, gdzie mężczyzna,przebrany za grubego faceta  z brodą, wczerwonym kostiumie zachęca przechodniów do kupowania różnych rzeczy… I w tejchwili młoda Riddle’ówna wyrwała się jakby z zamyślenia. Pamiętała rozmowę zCzarnym Panem zaledwie przed kilkoma dniami, kiedy to jej ojciec postanowił, iżwszyscy spędzą święta właśnie we Dworze nad miasteczkiem Little Hangleton.Jednocześnie Elena uświadomiła sobie, że w domu nie ma niczego, co wskazywałobyna święta- nawet marnej choinki… Boże Narodzenie było jednym z nielicznychświąt, które oboje mrocznych psychopatów- jak nazywano Lorda Voldemorta i jegocórkę- skrzętnie obchodziło. Obojgu ten czas kojarzył się z niezwykłą magią, zHogwartem- jak w przypadku Toma Riddle’a, a także z domem rodzinnym- jak wprzypadku Eleny… Dlatego też dziewczyna niewiele myśląc poderwała się z ławki iruszyła szybkim, pewnym siebie krokiem w kierunku budynku, pokrytego miękkim,białym puchem. Ledwo weszła do holu, gdy zdjąwszy płaszcz, buty oraz szalik irękawiczki, poszła szybkim krokiem do swojej komnaty, całkowicie ignorującniespokojne spojrzenia Ślizgonów wychylających się z kuchni. Po kilkunastuminutach zeszła, z włosami splecionymi w warkocz, w ciemnych jeansach orazzielonym, kaszmirowym sweterku. Mijając ponownie kuchnię, rzuciła tylko,nieznoszącym sprzeciwu tonem.
-Malfoy, za mną..
Wiedziała, że blondyn jej posłucha dlatego nie zawracała sobie nim głowy, a gdy tylko zobaczyła go stojącego w progu, uśmiechnęła się nieznacznie, wyjmując zza paska różdżkę. Z trudem stłumiła w sobie śmiechwidząc niepewną, lekko przestraszoną minę Malfoy’a, zapewne spodziewającego się, że zaraz zostanie porażony jakimś morderczym zaklęciem, podczas gdy w rzeczywistości, dziewczyna jedynie odchrząknęła znacząco, mówiąc cicho.
-Pamiętasz zaklęcia, których używamy przy ozdabianiu naszego pokoju wspólnego?
A widząc nieznaczne kiwnięcie głową, uśmiechnęła się zadowolona.
-Skoro tak, to chodź tutaj i mi pomóż.
-Ale… Po co, jeśli można wiedzieć?
-Bo tak się składa, że w przeciwieństwie do ciebie fretko,nie uważam żeby święta bez choinki mogły być uznane za udane…
Na słowa brunetki, Draco już nic nie odpowiedział, a jedynie podszedł do niej wyjmując różdżkę i stając plecami do jednego ze swoich najgorszych wrogów. A przynajmniej za kogoś takiego właśnie uważał Elenę Riddle… Na jej znak oboje unieśli różdżki do góry i wspólnie zaczęli wypowiadać zgodnym duetem, formuły zaklęć wykonując jednakowe ruchy różdżkami. W miarę upływu czasu, w pomieszczeniu oraz poza nim,poczęły się materializować ozdoby świąteczne, choinka, stroiki, jemioła…Wszystko rzecz jasna w zieleni i srebrze pozostawiając dom w kolorach Slytherinu, co też powinno nastąpić, przez wzgląd na mieszkańców tegoż domu.Każdy, kto by w tym momencie wszedł do salonu, zapewne zatrzymałby się zwyrazem zaskoczenia na twarzy, obserwując rozgrywającą się przed nim scenę, albowiemw tejże chwili Elena Riddle oraz Draco Malfoy, nie wyglądali nawet w najmniejszymstopniu jak wrogowie… Brunetka i blondyn, dziewczyna i chłopak, oboje Ślizgoni,mogli się wydać w tym jednym momencie jednością, perfekcyjnie pasującymi dosiebie elementami układanki, niczym kochankowie którzy zagubieni, odnaleźli sięby wspólnie stworzyć coś pięknego, rozpoczętego od choinki, a skończonego nasrebrnej gwieździe, którą wyczarowując, wspólnie umieścili na czubku drzewka,by wreszcie opuścił dłonie i jednocześnie odetchnąć z ulgą. Spojrzawszy nablondyna, dziewczyna przez dłuższy czas nic nie mówiła, aż w końcu odgarniającpojedynczy kosmyk włosów, który zabłąkał się aż na jej mlecznobiałe czoło,odezwała się spokojnym głosem.
-Proszę żebyście wraz z Zabinim przenieśli tutaj stół zkomnaty na końcu, wraz z krzesłami oraz żebyście wezwali swoje skrzaty domowe.Nie mam ochoty jeść na Wigilię tego, co ty przygotujesz, ponieważ miałabym napewno wątpliwą przyjemność łapania owego specjału po całej podłodze.
A widząc zdziwienie na twarzy młodego panicza, dziewczynauśmiechnęła się delikatnie, samemu wychodząc i kierując kroki do innegopomieszczenia, skąd wyjęła obrus i jednym machnięciem różdżki przyzwałanajlepszą zastawę, jaką mieli jej pradziadkowie. Następny ruch dłonią i jużpokryte kurzem naczynia szmatka zaczęła skrzętnie wycierać, podczas gdy Elenajuż znalazła się w salonie i nałożyła na przyniesiony tam stół, dostarczony obrus, a następnie ruchem dłonisprawiła, że zastawa zaczęła pokrywać blat ustawiając się na miejscach, gdziebędzie każdy siedział. Kątem oka dostrzegła, jak Ślizgoni z kuchni wpatrują sięw nią lekko niepewnym wzrokiem, jakby spodziewali się, że lada chwila obnażykły, zmieni się w węża i ich wszystkich powyrzyna. Jednak Ridlle’ówna nie miałatakich planów. Upewniając się, że skrzaty już zaczęły przygotowywać jedzenie,powoli udała się do swojej komnaty, by przygotować się na wieczór…

***
-Toast za nowy, lepszy świat, który wkrótce wspólnie stworzymypozbywając się szlam, mieszańców i zdrajców krwi!
Mniej chłodnemu niż zwykle głosowi Lorda Voldemorta zawtórowałokilkanaście innych głosów, podczas gdy nad stołem zajaśniało kilkadziesiątkryształowych kielichów, wypełnionych do połowy winem. Każdy obecny tutajŚmierciożerca zdawał sobie sprawę, iż Czarny Pan jest w stanie zrobić wszystkodla swojej córki, a jako że ona po prosiła o Wigilię, to nie było szans żebymężczyzna nie przystał na prośbę swojej jedynaczki.   I w gruncie rzeczy nie było na Sali mężczyzny,kobiety, czy też nastolatka, który by się nie cieszył z tak przyjemnegospędzenia świąt. Dla Ślizgonów było to niczym święta w Hogwarcie, jednak tutajspędzali je jednocześnie w gornie przyjaciół i rodziny… Dlatego gdy toastzostał wzniesiony zakańczając jednocześnie kolację wigilijną, wszyscy z chęciąrozeszli się po salonie tocząc swobodne, świąteczne rozmowy. Kilku Ślizgonówzajęło się grą w szachy, Inni zasiedli przy kominku, podczas gdy doroślipozostający przy stole także zajęli się rozmową… Draco Malfoy, był oczywiście wgrupie, która usiadła przy kominku i zajmując najlepszy z foteli, ze spokojemsłuchał rozmów, do momentu gdy nagle nie poczuł delikatnie dotknięcia w ramię. Odruchowospojrzał w tamtym kierunku, a widząc Elenę, zamarł- niepewny co też właściwie powinienzrobić.
-Malfoy, moglibyśmy porozmawiać?
-Ja…  A o czym?
-Dowiesz się. Więc jak?
-Do… Niech będzie.
Po czym niewiele myśląc blondyn zaczął wstawać, jednak dającznak reszcie, że tylko on idzie. Zignorował całkowicie pełne wyrzutu spojrzeniePansy oraz niepewny wzrok Zabiniego. W końcu był dużym chłopcem i jakby co,potrafił sobie dać radę… Widząc, że Malfoy wstał, brunetka odwróciła się iskinęła swojemu ojcu głową, dając mu znak, że wychodzi na jakiś czas iposyłając mu delikatny uśmiech, po czym udała się do holu, gdzie spokojniemilcząc, w towarzystwie Ślizgona ubrała się z ciepłe ubranie i wraz zchłopakiem opuściła Dwór, by ruszyć spokojnym krokiem, przez park, obecnierozjaśniony przez unoszące się w powietrzu małe kryształki lodu, którezaczarowała tak, że mieniły się jasnym blaskiem. Z daleka docierały do nichśpiewy i odgłosy z kościołów w wiosce, jednak Elena  nie zwracała na to uwagi, idąc dalej.Wiedziała, że Malfoy jestna tyle ciekawski, że teraz nie odpuści i będziechciał koniecznie wiedzieć o co jej chodzi…
„Ciekawość godna Gryfona…”- przemknęło jej przez myśl, a onasama zdała sobie sprawę, że podobnie kiedyś mówiono i o niej. Teraz jednak sięzmieniła i nie pokazywała wielu cech, wcześnie tak bardzo i dokładniewidocznych… W końcu zatrzymała się przed jeziorem i zaczęła wpatrywać się wlśniącą taflę, pokrytą kryształkami szronu. Długo się nie odzywala, aż w końcuzniecierpliwiony Draco, który już od kilku minut co pewien czas pytał czegochciała od niego, postanowił odejść zirytowany takim traktowaniem i wyciągnięciemgo na zimno, bez zupełnego powodu. Jednak ledwie postawił pierwsze kroki wkierunku Dworu, gdy usłyszał za sobą głos Eleny.
-Malfoy… Bardzo mnie nienawidzisz?
Chłopak na te słowa odwrócił się gwałtownie, patrząc na dziewczynę z zaskoczeniem. Ona w tym czasie skierowała na niego swoje lśniące wciemności niczym ślepia węża oczy i mówiła dalej.
-Bo ja cię nienawidzę z całego serca. Tak jest od dnia, w którym spotkała ciebie z Parknison… Każdego dnia pielęgnowałam w sobie tą nienawiść do ciebie, podsycając ją i sprawiając, że stawała się silniejsza.Dlatego wszystko to co robiłam tobie, przychodziło mi z taką łatwością… Jesteś tchórzem Malfoy… Tchórzem i rozpieszczonym smarkaczem, uważającym że wszystko ci się należy…
Draco patrzył na Riddle’ównę, w zaskoczeniu, nie wiedząc co powiedzieć, aż w końcu zaciskając lekko dłonie, powiedział dobitnym głosem.
-Więc tylko to chciałaś mi powiedzieć? Po to wyciągnęłaś mnie na taki mróz? Skoro tak, to mam nadzieję, że jesteś zadowolona. Ja teraz wracam do Dworu... Ja…
-Proszę… Miłych Świąt…
-C… Co to jest?
-Nie pytaj, tylko otwórz…
Draco po raz kolejny spojrzał na dziewczynę w szoku, jakby spodziewał się, że nagle zobaczy w jej oczach szaleństwo. Jednak niczego takiego nie było. Oczy brunetki spokojnie się w niego wpatrywały, podczas palce dłoni delikatnie zaciskały się na trzymanej, lekko podłużnej, wąskiej paczce,owiniętej w zielony, ozdobny papier z czerwoną kokardą, która tak bardzo przypominała oko kobry na takim tle.
-Nie martw się… W środku nie ma nic, co mogłoby zrobić ci krzywdę… Masz na to moje słowo, jako córki Czarnego Pana.
Dopiero to zapewnienie sprawiło, że Draco wziął z dłoni dziewczyny pakunek i niepewnie zaczął rozwijać pakunek, aż w końcu oczom ukazało mu się dosyć ciężkie pudełko wykonanego z ciemnego, ozdobnego drewna ,z literą „M” wykaligrafowaną na wierzchu. Niepewnie chłopak otworzył pudełko, a widząc jego zawartość, zwyczajnie zaparło mu dech w piersiach. W zaskoczeniu podniósł wzrok na dziewczynę cicho mówiąc.
-Dlaczego?
-To proste…  W Święta,nawet węże zaczynają mówić ludzkim głosem…
Blondyn ponownie spojrzał na zawartość pudełka i po chwili wyjął z niego ręcznie zdobioną, ciemną rączkę ze srebrnym smokiem- trochę krótszą kopię takiej samej rączki, jaką miał Lucjusz Malfoy dla swojej różdżki.
-Ale… Skąd…
-W pierwszej klasie raz mi powiedziałeś, że chciałbyś mieć coś takiego…
-Ja… Nie wiem co powiedzieć…
-To coś nowego dla ciebie, prawda?
Dziewczyna spojrzała na blondyna, uśmiechając się nikle, po czym kierując wzrok na taflę jeziora, zaczęła cicho mówić.
-Nie myśl sobie, że to cokolwiek zmieni, Malfoy. Nadal uważam,że jesteś kanalią i zwyczajną tchórzofretką… jednak znam cię trochę i wiem, że na ciebie i twój ród można liczyć… Teraz to już nie jest zabawa w kotka i myszkę z Potterem i Dumbledore’m. Zbliża się wojna, najstraszliwsza ze wszystkich… W jej blasku zbledną inne wojny i możliwe, że o wielu czarodzieje zapomną, a ich pamięć skupi się na tej wojnie… Nie wierzę, żeby podczas niej wszyscy stali przy moim ojcu do samego końca. Wielu odwróciło się już wcześnieji wróciło jedynie ze strachu… Twój ojciec także. Jednak wy- Malfoyowie, macie tą niezwykłą cechę, jaką jest duma i głęboko zakorzenione tradycje. Ponad to…
Spojrzała na chłopaka i podchodząc do niego trochę bliżej powiedziała jeszcze ciszej.
-Dlatego wierzę, że jeśli dojdzie do ostatecznej walki, tytakże staniesz po naszej stronie… Po stronie Śmierciożerców i będziesz z namido samego końca.
-Skąd ta pewność?
-Znam cię i tyle… Nawet sam nie wiesz, jak dobrze cię znam…
Mówiąc to stanęła przy chłopaku, tak że ich ciała dzieliły zaledwiecentymetry. Spojrzała w oczy chłopaka, po czym wyszeptała cicho.
-Mon dragon (fr. ‘Mój smoku”)…
Gdy byli parą, często będąc sam na sam, właśnie tak go nazywała… pamiętała jego zachwyt, gdy szeptała mu te słowa, jako jedenastoletnia smarkula, nie potrafiąc jednocześnie wypowiedzieć tego z odpowiednim akcentem. Teraz umiała… W następnej chwili stało się coś, czego Draco najmniej Się spodziewał a nawet uważał to za niemożliwe… Oto bowiem, Elena Riddle wyjęła chłopakowi z dłoni pudełko, po czym wypuszczając je z dłoni i  zostawiając by samo lewitowało w powietrzu, objęła go za szyję i przyciągając do siebie, złączyła z nim usta w gorącym, czułym pocałunku. Malfoy nawet nie wiedział, kiedy objął ją w pasie i przycisnął do siebie, całując ją i delikatnie sunąc palcami po jej plecach. Nie wiedział ile minęło… Sekundy,minuty, a może i cała wieczność, nim się od siebie odsunęli lapiąc oddech.Chłopak spojrzał na nią w zaskoczeniu, z mieszaniną niepewności i zszokowania w oczach. Elena natomiast, wykonała delikatny krok do tyłu, a widząc jego wręcz palący wzrok na sobie oraz cicho wyszeptane „dlaczego”, uśmiechnęła się delikatnie, mówiąc spokojnym głosem.
-To proste… Nie myśl, że zmienię swój stosunek do ciebie, bo tak się nigdy nie stanie… Ale to jest Boże Narodzenie… Jedyny taki dzień w roku…A ty, Draco…
Wysunęła delikatnie dłoń i przesunęła palcami po policzku wyższego od siebie Ślizgona, cicho szepcząc.
-Kiedyś cię naprawdę kochałam… Ty byłeś tym, który mnietrzymał jeszcze po stronie światła… I dziękuję ci, za to że puściłeś mnie na tądrugą stronę, bo mrok powoli i tak zagarnąłby mnie w swoje ramiona. Takie jestmoje przeznaczenie. I chociaż tobą gardzę i cię nienawidzę, pragnę żebyś był do końca u mojego boku… Nie boku mojego ojca, tylko u mego…
-Ja…
Jednak nim chłopak zdążył się odezwać, dziewczyna przysunęła wargi do jego ucha, cicho szepcząc.
-Draco, bądź moim światłem. Małym płomykiem, który w ostatecznym momencie wskaże mi, w którym kierunku mam wykonać ostateczne zaklęcie…
Po czym odsuwając się, minęła go i ruszyła w kierunku dworu.Po chwili milczenia, jej uszu dotarł cichy, młodzieńczy głos.
-Tak jest, panienko Riddle…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz