Śnieg sypał przez całą noc, dzięki czemu nad ranem, całaWielka Brytania, wzdłuż i wszerz pokryta była białym puchem. Ten
jakże charakterystyczny dla zimy wygląd,nie ominął rzecz jasna małego
miasteczka Little Hangleton, w którym każdybudynek wyglądał jak baśniowy
domek z piernika polany białym lukrem, alboozdobiony lodami
śmietankowymi. Sam olbrzymi dwór górujący nad tą nic nieznaczącą wioską
mógł się wydać tajemniczym małym pałacem z piękną księżniczką wśrodku,
kochaną i ochranianą przez swojego troskliwego i wspaniałego ojca.
Gdyrano mugolskie dzieci obudzone przez rodziców oraz zapachy świąt
dochodzące zkuchni, wyglądały przez zaśnieżone okna, a ich wzrok lądował
na potężnymgmachu, właśnie taką piękną, baśniową scenę z królewną i jej
królewskim ojcemsobie wyobrażały, zastanawiając się, jakby to było mieć
taką księżniczkę wswoim miasteczku. I chociaż nie zdawały sobie z tego
sprawy- ich marzeniazbytnio nie różniły się od prawdy, bo oto po
schodach zbiegała delikatnymkrokiem, odziana w szmaragdowozieloną
suknię, z rozszerzonymi rękawamisięgającymi trochę za łokcie oraz
przylegającej do pasa i rozchodzącej sięwzdłuż nóg- księżniczka dworu w
Little Hangleton. Kruczoczarne włosy, opadałyjej na ramiona i plecy a
niesforna grzywka lekko przysłaniała intensywnieczerwone oczy.
Delikatnie i cicho stawiała kroki, powoli schodząc w
dół, aż na parter. Jej obecność nie zostałaprzez nikogo zauważona, gdy
niczym wąż sunęła po okrytym ciszą domu, aż dokuchni, w której przed
laty przygotowywała napar wzmacniający dla swojego ojca.Obecnie Czarnego
Pana nie było w dworze, podobnie jak innych śmierciożerców.Pozostała
jedynie Elena oraz młode pokolenie Ślizgonów, które nie zagonione
dożadnych zajęć, obecnie okupowało kuchnię i spędzało czas na rozmowie.
Riddle’ównajuż miała przekroczyć próg pomieszczenia, gdy do jej uszu
dotarł strzępwypowiedzi Dracona Malfoy’a wyraźnie czymś zirytowanego.
Zapewne brunetka niezawracałby sobie głowy tą farbowaną fretką, gdyby
nie pewien istotny szczegół-usłyszała własne imię wypowiedziane przez
chłopaka i przepełnione jadem, jakbysamo wypowiedzenie słów w ten sposób
mogło jej zrobić krzywdę. Sama nie wiedzącczemu, dziewczyna stanęła
przy framudze opierając się plecami o ścianę iwsłuchując się w głos
znienawidzonego Malfoy’a oraz jego znajomych.
-Dosłownie nie mogę już tego wytrzymać. Fakt, że jest córkąCzarnego Pana nie sprawia, że przestaje być jędzą i podłą zdzirą…
-I
to jest prawidłowe określenie Draco… Od kiedy wydało siękim jest, Elena
zachowuje się jakby była pępkiem świata, a my jej służącymi. W dodatku skupia się to wszystko na tobie.
-Ona po prostu nie może znieść tego, że ją rzuciłeś bo niepotrafiłeś z nią wytrzymać.
-Zresztą, kto by z nią wytrzymał? Tak samo porąbana jak jejojczulek…
-Czekać
tylko aż w końcu wsadzą ją do Świętego Munga, bozaczyna powoli
świrować. Jeszcze trochę i stanie się jeszcze większą wariatkąniż
Szalonooki Moody…
-Zapewne skończy się na tym, że przejdzie na stronę StaregoDropsa oraz Bliznowatego.
-Jędza,
dziwne że jeszcze mnie nie wołała wymyślając kolejnąbezsensowną rzecz
do zrobienia. Nawet nie wiecie jak marzę, żeby się jej pozbyć…Ona nie ma
w sobie już żadnych pozytywnych uczuć. Jest jak kamień. Zimna,pusta,
twarda i bez żadnych emocji…
Naraz wszyscy obecni w kuchni usłyszeli szybkie kroki, anastępnie trzaśnięcie drzwiami wejściowymi.
-Sądzicie, że to była…
-No to pięknie… JakCzarny Pan się dowie, zamorduje nas…
***
Nie
patrzyła przed siebie, stawiając szybkie kroki na ośnieżonejścieżce,
brnąc po łydki w zimnym, białym puchu. Na zimno zwróciła uwagę dopierow
momencie gdy jej czarne trzewiki ,które miała na stopach całkowicie
przemokłya dłonie zaczęły się robić sine od zimna. Wtedy
dopiero wyjmując różdżkę wyszeptałaodpowiednią formułkę, na co w dłoni
pojawił jej się zielony, ocieplany płaszcz,rękawiczki, szalik oraz
kozaczki. Szybko zmieniła obuwie oraz założyła ciepłeubranie, by w
następnej chwili ruszyć dalej. Czuła jak targają nią sprzeczneemocje,
podczas sama Elena delikatnie rozcierała zziębnięte palce, by w
końcuusiąść przy jeziorze- tym samym jeziorze, przy którym wygnała z
LittleHangleton swojego chrzestnego, po tym jak dowiedziała się o jego
zdradzie…
-Naprawdę aż tak bardzo się zmieniłam?
Wyszeptała do siebie cicho, patrząc na taflę jeziora skutągrubym lodem. Pamiętała
tamten dzień…Dzień, w którym pierwszy raz zasmakowala warg Dracona,
momentu w którym jąpierwszy raz przytulił, tego cudownego uczucia
błogiej świadomości, że jestktoś na kogo może liczyć. Potem Malfoy ją
zdradził spotykając się z Pansy i odtamtego czasu go znienawidziła…
Każdego kolejnego dnia pielęgnowała w sobie tąnienawiść, która pomogła
jej przezwyciężyć coś tak blahego jak miłość… W końcubyła córką Lorda
Voldemorta, Mroczną Panienką, Jego następczynią… Nie mogła sięokazywać
emocji, ani mieć kogokolwiek poza swoim ojcem… jej przeznaczeniem
byłmrok, w który zagłębiała się z każdym kolejnym krokiem…
Dopiero
w tym momencie dotarły do niej odgłosy z wioski…Wesołe, mugolskie
kolędy, nawoływania z drobnych sklepików, gdzie mężczyzna,przebrany za
grubego faceta z brodą, wczerwonym kostiumie
zachęca przechodniów do kupowania różnych rzeczy… I w tejchwili młoda
Riddle’ówna wyrwała się jakby z zamyślenia. Pamiętała rozmowę zCzarnym
Panem zaledwie przed kilkoma dniami, kiedy to jej ojciec postanowił,
iżwszyscy spędzą święta właśnie we Dworze nad miasteczkiem Little
Hangleton.Jednocześnie Elena uświadomiła sobie, że w domu nie ma
niczego, co wskazywałobyna święta- nawet marnej choinki… Boże Narodzenie
było jednym z nielicznychświąt, które oboje mrocznych psychopatów- jak
nazywano Lorda Voldemorta i jegocórkę- skrzętnie obchodziło. Obojgu ten
czas kojarzył się z niezwykłą magią, zHogwartem- jak w przypadku Toma
Riddle’a, a także z domem rodzinnym- jak wprzypadku Eleny… Dlatego też
dziewczyna niewiele myśląc poderwała się z ławki iruszyła szybkim,
pewnym siebie krokiem w kierunku budynku, pokrytego miękkim,białym
puchem. Ledwo weszła do holu, gdy zdjąwszy płaszcz, buty oraz szalik
irękawiczki, poszła szybkim krokiem do swojej komnaty, całkowicie
ignorującniespokojne spojrzenia Ślizgonów wychylających się z kuchni. Po
kilkunastuminutach zeszła, z włosami splecionymi w warkocz, w ciemnych
jeansach orazzielonym, kaszmirowym sweterku. Mijając ponownie kuchnię,
rzuciła tylko,nieznoszącym sprzeciwu tonem.
-Malfoy, za mną..
Wiedziała,
że blondyn jej posłucha dlatego nie zawracała sobie nim głowy, a gdy
tylko zobaczyła go stojącego w progu, uśmiechnęła się nieznacznie,
wyjmując zza paska różdżkę. Z trudem stłumiła w sobie śmiechwidząc
niepewną, lekko przestraszoną minę Malfoy’a, zapewne spodziewającego
się, że zaraz zostanie porażony jakimś morderczym zaklęciem, podczas gdy
w rzeczywistości, dziewczyna jedynie odchrząknęła znacząco, mówiąc
cicho.
-Pamiętasz zaklęcia, których używamy przy ozdabianiu naszego pokoju wspólnego?
A widząc nieznaczne kiwnięcie głową, uśmiechnęła się zadowolona.
-Skoro tak, to chodź tutaj i mi pomóż.
-Ale… Po co, jeśli można wiedzieć?
-Bo tak się składa, że w przeciwieństwie do ciebie fretko,nie uważam żeby święta bez choinki mogły być uznane za udane…
Na słowa brunetki, Draco już nic nie odpowiedział, a jedynie podszedł do niej wyjmując różdżkę i stając plecami
do jednego ze swoich najgorszych wrogów. A przynajmniej za kogoś
takiego właśnie uważał Elenę Riddle… Na jej znak oboje unieśli różdżki
do góry i wspólnie zaczęli wypowiadać zgodnym duetem, formuły zaklęć
wykonując jednakowe ruchy różdżkami. W miarę upływu czasu, w
pomieszczeniu oraz poza nim,poczęły się materializować ozdoby
świąteczne, choinka, stroiki, jemioła…Wszystko rzecz jasna w zieleni i
srebrze pozostawiając dom w kolorach Slytherinu, co też powinno
nastąpić, przez wzgląd na mieszkańców tegoż domu.Każdy, kto by w tym
momencie wszedł do salonu, zapewne zatrzymałby się zwyrazem zaskoczenia
na twarzy, obserwując rozgrywającą się przed nim scenę, albowiemw tejże
chwili Elena Riddle oraz Draco Malfoy, nie wyglądali nawet w
najmniejszymstopniu jak wrogowie… Brunetka i blondyn, dziewczyna i
chłopak, oboje Ślizgoni,mogli się wydać w tym jednym momencie jednością,
perfekcyjnie pasującymi dosiebie elementami układanki, niczym
kochankowie którzy zagubieni, odnaleźli sięby wspólnie stworzyć coś
pięknego, rozpoczętego od choinki, a skończonego nasrebrnej gwieździe,
którą wyczarowując, wspólnie umieścili na czubku drzewka,by wreszcie
opuścił dłonie i jednocześnie odetchnąć z ulgą. Spojrzawszy nablondyna,
dziewczyna przez dłuższy czas nic nie mówiła, aż w końcu
odgarniającpojedynczy kosmyk włosów, który zabłąkał się aż na jej
mlecznobiałe czoło,odezwała się spokojnym głosem.
-Proszę
żebyście wraz z Zabinim przenieśli tutaj stół zkomnaty na końcu, wraz z
krzesłami oraz żebyście wezwali swoje skrzaty domowe.Nie mam ochoty
jeść na Wigilię tego, co ty przygotujesz, ponieważ miałabym napewno
wątpliwą przyjemność łapania owego specjału po całej podłodze.
A
widząc zdziwienie na twarzy młodego panicza, dziewczynauśmiechnęła się
delikatnie, samemu wychodząc i kierując kroki do innegopomieszczenia,
skąd wyjęła obrus i jednym machnięciem różdżki przyzwałanajlepszą
zastawę, jaką mieli jej pradziadkowie. Następny ruch dłonią i jużpokryte
kurzem naczynia szmatka zaczęła skrzętnie wycierać, podczas gdy
Elenajuż znalazła się w salonie i nałożyła na przyniesiony
tam stół, dostarczony obrus, a następnie ruchem dłonisprawiła, że
zastawa zaczęła pokrywać blat ustawiając się na miejscach, gdziebędzie
każdy siedział. Kątem oka dostrzegła, jak Ślizgoni z kuchni wpatrują
sięw nią lekko niepewnym wzrokiem, jakby spodziewali się, że lada chwila
obnażykły, zmieni się w węża i ich wszystkich powyrzyna. Jednak
Ridlle’ówna nie miałatakich planów. Upewniając się, że skrzaty już
zaczęły przygotowywać jedzenie,powoli udała się do swojej komnaty, by
przygotować się na wieczór…
***
-Toast za nowy, lepszy świat, który wkrótce wspólnie stworzymypozbywając się szlam, mieszańców i zdrajców krwi!
Mniej
chłodnemu niż zwykle głosowi Lorda Voldemorta zawtórowałokilkanaście
innych głosów, podczas gdy nad stołem zajaśniało
kilkadziesiątkryształowych kielichów, wypełnionych do połowy winem.
Każdy obecny tutajŚmierciożerca zdawał sobie sprawę, iż Czarny Pan jest w
stanie zrobić wszystkodla swojej córki, a jako że ona po prosiła o
Wigilię, to nie było szans żebymężczyzna nie przystał na prośbę swojej
jedynaczki. I w gruncie rzeczy nie było na Sali
mężczyzny,kobiety, czy też nastolatka, który by się nie cieszył z tak
przyjemnegospędzenia świąt. Dla Ślizgonów było to niczym święta w
Hogwarcie, jednak tutajspędzali je jednocześnie w gornie przyjaciół i
rodziny… Dlatego gdy toastzostał wzniesiony zakańczając jednocześnie
kolację wigilijną, wszyscy z chęciąrozeszli się po salonie tocząc
swobodne, świąteczne rozmowy. Kilku Ślizgonówzajęło się grą w szachy,
Inni zasiedli przy kominku, podczas gdy doroślipozostający przy stole
także zajęli się rozmową… Draco Malfoy, był oczywiście wgrupie, która
usiadła przy kominku i zajmując najlepszy z foteli, ze spokojemsłuchał
rozmów, do momentu gdy nagle nie poczuł delikatnie dotknięcia w ramię.
Odruchowospojrzał w tamtym kierunku, a widząc Elenę, zamarł- niepewny co
też właściwie powinienzrobić.
-Malfoy, moglibyśmy porozmawiać?
-Ja… A o czym?
-Dowiesz się. Więc jak?
-Do… Niech będzie.
Po
czym niewiele myśląc blondyn zaczął wstawać, jednak dającznak reszcie,
że tylko on idzie. Zignorował całkowicie pełne wyrzutu spojrzeniePansy
oraz niepewny wzrok Zabiniego. W końcu był dużym chłopcem i jakby
co,potrafił sobie dać radę… Widząc, że Malfoy wstał, brunetka odwróciła
się iskinęła swojemu ojcu głową, dając mu znak, że wychodzi na jakiś
czas iposyłając mu delikatny uśmiech, po czym udała się do holu, gdzie
spokojniemilcząc, w towarzystwie Ślizgona ubrała się z ciepłe ubranie i
wraz zchłopakiem opuściła Dwór, by ruszyć spokojnym krokiem, przez park,
obecnierozjaśniony przez unoszące się w powietrzu małe kryształki lodu,
którezaczarowała tak, że mieniły się jasnym blaskiem. Z daleka
docierały do nichśpiewy i odgłosy z kościołów w wiosce, jednak Elena nie
zwracała na to uwagi, idąc dalej.Wiedziała, że Malfoy jestna tyle
ciekawski, że teraz nie odpuści i będziechciał koniecznie wiedzieć o co
jej chodzi…
„Ciekawość
godna Gryfona…”- przemknęło jej przez myśl, a onasama zdała sobie
sprawę, że podobnie kiedyś mówiono i o niej. Teraz jednak sięzmieniła i
nie pokazywała wielu cech, wcześnie tak bardzo i dokładniewidocznych… W
końcu zatrzymała się przed jeziorem i zaczęła wpatrywać się wlśniącą
taflę, pokrytą kryształkami szronu. Długo się nie odzywala, aż w
końcuzniecierpliwiony Draco, który już od kilku minut co pewien czas
pytał czegochciała od niego, postanowił odejść zirytowany takim
traktowaniem i wyciągnięciemgo na zimno, bez zupełnego powodu. Jednak
ledwie postawił pierwsze kroki wkierunku Dworu, gdy usłyszał za sobą
głos Eleny.
-Malfoy… Bardzo mnie nienawidzisz?
Chłopak
na te słowa odwrócił się gwałtownie, patrząc na dziewczynę z
zaskoczeniem. Ona w tym czasie skierowała na niego swoje lśniące
wciemności niczym ślepia węża oczy i mówiła dalej.
-Bo
ja cię nienawidzę z całego serca. Tak jest od dnia, w którym spotkała
ciebie z Parknison… Każdego dnia pielęgnowałam w sobie tą nienawiść do
ciebie, podsycając ją i sprawiając, że stawała się silniejsza.Dlatego
wszystko to co robiłam tobie, przychodziło mi z taką łatwością… Jesteś
tchórzem Malfoy… Tchórzem i rozpieszczonym smarkaczem, uważającym że
wszystko ci się należy…
Draco
patrzył na Riddle’ównę, w zaskoczeniu, nie wiedząc co powiedzieć, aż w
końcu zaciskając lekko dłonie, powiedział dobitnym głosem.
-Więc
tylko to chciałaś mi powiedzieć? Po to wyciągnęłaś mnie na taki mróz?
Skoro tak, to mam nadzieję, że jesteś zadowolona. Ja teraz wracam do
Dworu... Ja…
-Proszę… Miłych Świąt…
-C… Co to jest?
-Nie pytaj, tylko otwórz…
Draco
po raz kolejny spojrzał na dziewczynę w szoku, jakby spodziewał się, że
nagle zobaczy w jej oczach szaleństwo. Jednak niczego takiego nie było.
Oczy brunetki spokojnie się w niego wpatrywały, podczas palce dłoni
delikatnie zaciskały się na trzymanej, lekko podłużnej, wąskiej
paczce,owiniętej w zielony, ozdobny papier z czerwoną kokardą, która tak
bardzo przypominała oko kobry na takim tle.
-Nie martw się… W środku nie ma nic, co mogłoby zrobić ci krzywdę… Masz na to moje słowo, jako córki Czarnego Pana.
Dopiero
to zapewnienie sprawiło, że Draco wziął z dłoni dziewczyny pakunek i
niepewnie zaczął rozwijać pakunek, aż w końcu oczom ukazało mu się dosyć
ciężkie pudełko wykonanego z ciemnego, ozdobnego drewna ,z literą „M”
wykaligrafowaną na wierzchu. Niepewnie chłopak otworzył pudełko, a
widząc jego zawartość, zwyczajnie zaparło mu dech w piersiach. W
zaskoczeniu podniósł wzrok na dziewczynę cicho mówiąc.
-Dlaczego?
-To proste… W Święta,nawet węże zaczynają mówić ludzkim głosem…
Blondyn
ponownie spojrzał na zawartość pudełka i po chwili wyjął z niego
ręcznie zdobioną, ciemną rączkę ze srebrnym smokiem- trochę krótszą
kopię takiej samej rączki, jaką miał Lucjusz Malfoy dla swojej różdżki.
-Ale… Skąd…
-W pierwszej klasie raz mi powiedziałeś, że chciałbyś mieć coś takiego…
-Ja… Nie wiem co powiedzieć…
-To coś nowego dla ciebie, prawda?
Dziewczyna spojrzała na blondyna, uśmiechając się nikle, po czym kierując wzrok na taflę jeziora, zaczęła cicho mówić.
-Nie
myśl sobie, że to cokolwiek zmieni, Malfoy. Nadal uważam,że jesteś
kanalią i zwyczajną tchórzofretką… jednak znam cię trochę i wiem, że na
ciebie i twój ród można liczyć… Teraz to już nie jest zabawa w kotka i
myszkę z Potterem i Dumbledore’m. Zbliża się wojna, najstraszliwsza ze
wszystkich… W jej blasku zbledną inne wojny i możliwe, że o wielu
czarodzieje zapomną, a ich pamięć skupi się na tej wojnie… Nie wierzę,
żeby podczas niej wszyscy stali przy moim ojcu do samego końca. Wielu
odwróciło się już wcześnieji wróciło jedynie ze strachu… Twój ojciec
także. Jednak wy- Malfoyowie, macie tą niezwykłą cechę, jaką jest duma i
głęboko zakorzenione tradycje. Ponad to…
Spojrzała na chłopaka i podchodząc do niego trochę bliżej powiedziała jeszcze ciszej.
-Dlatego
wierzę, że jeśli dojdzie do ostatecznej walki, tytakże staniesz po
naszej stronie… Po stronie Śmierciożerców i będziesz z namido samego
końca.
-Skąd ta pewność?
-Znam cię i tyle… Nawet sam nie wiesz, jak dobrze cię znam…
Mówiąc
to stanęła przy chłopaku, tak że ich ciała dzieliły zaledwiecentymetry.
Spojrzała w oczy chłopaka, po czym wyszeptała cicho.
-Mon dragon (fr. ‘Mój smoku”)…
Gdy
byli parą, często będąc sam na sam, właśnie tak go nazywała… pamiętała
jego zachwyt, gdy szeptała mu te słowa, jako jedenastoletnia smarkula,
nie potrafiąc jednocześnie wypowiedzieć tego z odpowiednim akcentem.
Teraz umiała… W następnej chwili stało się coś, czego Draco najmniej Się
spodziewał a nawet uważał to za niemożliwe… Oto bowiem, Elena Riddle
wyjęła chłopakowi z dłoni pudełko, po czym wypuszczając je z dłoni i
zostawiając by samo lewitowało w powietrzu, objęła go za szyję i
przyciągając do siebie, złączyła z nim usta w gorącym, czułym pocałunku.
Malfoy nawet nie wiedział, kiedy objął ją w pasie i przycisnął do
siebie, całując ją i delikatnie sunąc palcami po jej plecach. Nie
wiedział ile minęło… Sekundy,minuty, a może i cała wieczność, nim się od
siebie odsunęli lapiąc oddech.Chłopak spojrzał na nią w zaskoczeniu, z
mieszaniną niepewności i zszokowania w oczach. Elena natomiast, wykonała
delikatny krok do tyłu, a widząc jego wręcz palący wzrok na sobie oraz
cicho wyszeptane „dlaczego”, uśmiechnęła się delikatnie, mówiąc
spokojnym głosem.
-To
proste… Nie myśl, że zmienię swój stosunek do ciebie, bo tak się nigdy
nie stanie… Ale to jest Boże Narodzenie… Jedyny taki dzień w roku…A ty,
Draco…
Wysunęła delikatnie dłoń i przesunęła palcami po policzku wyższego od siebie Ślizgona, cicho szepcząc.
-Kiedyś
cię naprawdę kochałam… Ty byłeś tym, który mnietrzymał jeszcze po
stronie światła… I dziękuję ci, za to że puściłeś mnie na tądrugą
stronę, bo mrok powoli i tak zagarnąłby mnie w swoje ramiona. Takie
jestmoje przeznaczenie. I chociaż tobą gardzę i cię nienawidzę, pragnę
żebyś był do końca u mojego boku… Nie boku mojego ojca, tylko u mego…
-Ja…
Jednak nim chłopak zdążył się odezwać, dziewczyna przysunęła wargi do jego ucha, cicho szepcząc.
-Draco,
bądź moim światłem. Małym płomykiem, który w ostatecznym momencie
wskaże mi, w którym kierunku mam wykonać ostateczne zaklęcie…
Po czym odsuwając się, minęła go i ruszyła w kierunku dworu.Po chwili milczenia, jej uszu dotarł cichy, młodzieńczy głos.
-Tak jest, panienko Riddle…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz