-Wychodzę.
-Dokąd się wybierasz?
-Nie muszę ci się spowiadać. Ojciec wyraził zgodę na moje wyjście, więc nie widzę powodu informowania cię o tym.
-Jestem twoją matką. Mam prawo wiedzieć gdzie się szwęda moje dziecko.
-Nagle próbujesz grać kochającą i troskliwą mamusię? Niestety już trochę na to zapóźno. Nie sprawisz, że ojciec ot tak ci wybaczy, twoje zbrodnie.
-Co masz na myśli?
-Domyśl się. A teraz przepraszam. Wychodzę..
-Niegdzie nie pójdziesz. Jeszcze nie skończyłam z tobą rozmawiać.
-Narcyzo, puść ją.
Obie jednocześnie podniosły wzrok spoglądając w kierunku stojącego na schodach mężczyzny. Czerwone oczy wściekle patrzyły na dłoń zaciśniętą na ramieniu jego córki. Powoli przesuwając wzrok dotarł nim aż do twarzy Narcyzy Morino. Słysząc słowa Czarnego Pana kobieta natychmiast odsunęła się od Eleny, która uśmiechając się delikatnie do ojca poprawiła popielaty płaszcz, w który się ubrała. Szyję szczelnie opatuliła popielaro-zielonym szalikiem, a na dłonie założyła zielone rękawiczki.
-Idź córko, tylko prosze nie wracaj zbyt późno. Dobrze? Mamy wiele spraw do omówienia.
-Dobrze ojcze.
Po czym obdarzając swoją matkę triumfalnym uśmiechem dziewczyna szybko opuściła dom Czarnego Pana. Ledwie zamknęła za sobą drzwi deportowała się przed niewielki, ceglany mur. Wysuwając przed siebie smukłą dłoń w której trzymała różdżkę stuknęła odpowiednio w cegiełki, na co te natychmiast poczęły się rozsuwać ukazując brunetce wejście na Ulicę Pokątną. Ruszyła przed siebie pewnym krokiem rozglądając się wokoło. Na ulicy nieprzerwanie rozbrzmiewały kolędy wyśpiewywane przez grupy czarodziejów, czarownic oraz dzieci. Ulica jaśniała od zawieszonych w powietrzu świec lśniących wszystkimi kolorami tęczy. W równych odstępach umieszczono pięknie przyozdobione choinki. Wystawy sklepowe roiły się od świątecznych ofert. Roześmiany czarodzieje przechadzali się robiąc ostatnie zakupy. Elena także ruszyła przed siebie rozglądając się wokoło. Pierwszy raz zdażyło jej się być w tym miejscu tuż przed Bożym Narodzeniem, dlatego też ze zdziwieniem dostrzegała coraz to nowe podobieństwa pomiędzy ozdobami szkolnymi, a tymi które umieszczono na Ulicy Pokątnej. Właściwie to u niej w domu rzadko zdażało się by matka zajęła się ozdabianiem domu. Głównie to było jej zajęcie. Matka... Kim właściwie była dla niej ta kobieta? Poza urodzeniem jej nigdy nic tych dwóch osób nie łączyło. Zapewne gdyby Elena nagle zaginęła jej matka nawet by tego nie dostrzegła. A gdyby tak...
-Marcus...
Dziewczyna zatrzymała się ze wzrokiem skierowanym na postaci stojące przy sklepie sportowym. Wszyscy z radością w oczach wpatrywali się w umieszczoną za szybą najnowszą miotłę wyścigową. Uśmiechając się delikatnie brtunetka podeszła do grupy i stając na palcach wyszeptała wprost do ucha dawnego kapitana Ślizgońskiej drużyny Quidditcha.
-Uważaj bo cię ukradną.
Chłopak zaskoczony odskoczył do przodu odwracając się jednocześnie i cudem ratując się przed bliskim spotkaniem z szybą. Złość, która przez moment odmalowała się na jego twarzy została natychmiast zastapiona przez promienny uśmiech jaki zagościł mu na ustach w chwili gdy ujrzał stojącą przed nim dziewczynę. Obejmując ją w pasie przytulił do siebie napawając się bliskością przyjaciółki.
-Eleno.... Jak dobrze znowu cię widzieć całą i zdrową. Widzę, że już zostałaś wyleczona.
-Zgadza się. Ojciec mnie wyleczył. Mnie również miło znów cię zobaczyć Marcusie. Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłam.
-Ja za tobą także. Studia nie są tak zabawne i interesujące, bo ciebie nie ma w pobliżu. Brakuje mi naszych szkolnych rozmów przy kominku oraz treningów Quidditcha.
-Podobnie jak mnie przyjacielu. Choć muszę przyznać, że Laurence stara się godnie ciebie zastąpić.
-Mój brat wie jak należy postępować. I bardzo mnie to cieszy. No właśnie moja droga... Co z Malfoyem i tym co ci zrobił? Czy twój ojciec...
-Nie zabił go. Jednak Malfoy otrzymał karę. Jaką? Chyba nie chcesz wiedzieć.
Oboje uśmiechnęli się do siebie promiennie, po czym wychodząc z grupki nieprzerwanie zgromadzonej przed wystawą sklepową ruszyli przed siebie. Po paru minutach dołączyło do nich kilkunastu Ślizgonów, w tym absolwenci, którzy mieli okazję poznać Elenę oraz sam Laurence. Chłopak widząc brunetkę zdrową radośnie uściskał ją, o mało nie łamiąc jej żeber. W ten oto sposób plany Eleny na samotne spędzenie popołudnia zostały zastąpione czasem spędzonym wspólnie ze znajomymi. Gdy chodzili po sklepach bądź zatrzymali się w kawiarnii na gorącą czekoladę, kremowe piwo oraz ognistą Whisky w przypadku studentów- Riddle'ówna pierwszy raz od dawna zaznała spokoju. Od chwili gdy dowiedziała się o zdradzie swego wujka, nie była w stanie przespać spokojnie choćby jednej nocy. Zwykle budziła się z krzykiem i dłonią wysuniętą przed siebie, jakby próbowała złapać coś co jest jednak nieuchwytne. Nigdy nie pamiętała swoich koszmarów. Ojciec także nie był w stanie odnaleźć ich w umyśle brunetki. Jedyne co potrafiła zapamiętać to twarz jej rodzicielki.
-Eleno... Eleno... Ena... Co się stało?
Delikatnie się wzdrygając dziewczyna spojrzała na siedzącego po jej prawej stronie Marcusa. Wszyscy wesoło żartowali siedząc w kawiarni i rozkoszując się ciepłem panującym we wnętrzu pomieszczenia. Za oknem począł pruszyć delikatny śnieg, a temperatura spadła do -13' C. Jedynie Marcus patrzył uważnie na twarz swojej przyjaciółki, jakby próbując odczytać z niej co może trapić młodą Ślizgonkę.
-Wszystko w porządku Marcusie. Naprawdę...
-Nie wierzę. Za każdym razem gdy się zamyślisz twoje oczy tracą blask, a pojawia się w nich smutek i jakby strach. Nie wiem czego się obawiasz, ale pamiętaj że zawsze możesz na mnie liczyć, bo ja zawsze ci pomogę.
-Dziękuję przyjacielu. Właściwie... To jest coś, co mnie trapi... Jednak nie chcę mówić o tym przy wszystkich.
-Rozumiem.
Uśmiechając się delikatnie chłopak wstał, po czym wysunął przed siebie dłoń podając ją Elenie. W chwili gdy brunetka wstała, powiódł wzrokiem po twarzach reszty i rzekł:
-Przepraszamy was, ale chcielibyśmy trochę porozmawiać w cztery oczy. Rozumiecie, prawda? Pójdziemy się przejść i niedługo tutaj wrócimy.
-Dobrze...
-Uważajcie na siebie.
-Będziemy, będziemy...
Biorąc płaszcz Eleny pomógł jej go założyć, po czym wspólnie opuścili kawiarnię. Ruszyli przed siebie, jednak żadne z nich się nie odezwało. Jedno milczało czekając aż głos zabierze drugie...
-Więc... Co cię trapi przyjaciółko? Co się dzieje?
Dziewczyna nie odpowiedziała odrazu. Przez kilka minut tępo patrzyła na mijanych czarodziejów i czarownice. W końcu odezwała się cichym szeptem.
-Od kilkunastu dni nie mogę przespać spokojnie choćby jednej nocy. Za każdym razem dręczą mnie koszmary, po których budzę się z krzykiem. Chociaż nigdy wcześniej koszmarów nie miałam. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie ich treści, lecz zawsze kończy się to tak samo...
-Czyli?
Elena podniosła wzrok na swojego przyjaciela po czym wyszeptała.
-Budzę się z dłonią wysuniętą do przodu jakbym próbowała coś złapać. Jedyne co pamiętam z każdego snu to ostatnia chwila. Twarz mojej matki oraz błysk zielonego światła.
-Jakby ktoś użył...
-Avady? Dokładnie tak... Nie wiem dlaczego jednak boję się tych snów. Niesamowicie się ich boję.
Marcus patrząc na bladą twarz swojej przyjaciółki objął ją delikatnie i przytulił do siebie. Riddle'ówna natomiast w geście bezsilności oraz chwilowej słabości wtuliła się w tors byłego kapitana ślizgońskiej drużyny. Jak za czasów ich wspólnych lat szkolnych poczuła przyjemną woń jego wody kolońskiej. Uśmiechnęła się na wspomnienie tamtych jakże odległych- mogłoby się wydawać- czasów.
-Pamiętaj, że choćbym nie wiem co się działo ty zawsze masz we mnie przyjaciela.
-Będę o tym pamiętać. Dziękuję Marcusie.
Dziewczyna spojrzała na zegarek i w tym momencie w odskoczyła od Flinta jak poparzona.
-Eleno?...
-Powinnam już wracać. Powiedziałam ojcu, że długo nie będę.
-Nie ma sprawy. Przekażę innym. Oni napewno zrozumieją.
-Dziękuję ci Marcus. Mam nadzieję, że szybko znowu się zobaczymy.
-Też w to wierzę przyjaciółko.
Po raz ostatni ją przytulił po czym brunetka odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem do wyjścia z Ulicy Pokątnej. Flint stał obserwując oddalającą się dziewczynę, a na jego twarzy odmalował się wyraz zmartwienia i smutku. Znał ją jak nikt. Tak sądził... Wiedział jaka jest naprawdę. Nie raz zasypiała przy nim w pokoju wspólnym z głową opartą o jego ramię albo kolanach. Pamiętał jak wtedy mówiła przez sen niespokojnym głosem. Nie były to słowa szaleńca, mordercy czy też idealnego śmierciożercy, lecz dziewczyny... Dziecka, które jedyne czego pragnęło to odnalezienie swojego taty. By już nigdy nie być samą. W rzeczywistości taka właśnie była Elena. Według Marcusa, brunetka była smutną, zagubioną dziewczynką poszukującą z sensu własnego życia. Po tym co wmawiała jej matka, trudno było się dziwić, że Riddle'ówna uznała połączenie się ze swym ojcem za najważniejszą sprawę w jej życiu. Jak na ironię losu, teraz gdy się z nim połączyła ponownie zaczęły ją dręczyć koszmary. Koszmary niewiadomego pochodzenia i o nieznanym znaczeniu. Stracił ją z oczu. Już wyszła z Ulicy Pokątnej i zapewne teraz przenosi się do swego Domu w Little Hangleton. Domu, w którym czeka na nią ojciec. Najważniejsza osoba w jej życiu. Cicho wzdychając chłopak odwrócił się, po czym ruszył do kawiarni, gdzie zostawił znajomych...
Pojawiła się niczym cień przed olbrzymią rezydencją położoną nad mugolskim miasteczkiem, Little Hangleton. Uniosła wzrok na okiennice domu szukając wzrokiem znajomej sylwetki. Ze zdziwieniem stwierdziła, że światła w każdym pokoju są pogaszone, jakby dom był opuszczony. Wykonała kilka kroków do przodu rozglądając się uważnie, jakby oczekując nagłego ataku. Gdy taki nie nastąpił zaczęła wchodzić po schodach prowadzących do frontowego wejścia. Gdy stawiała stopę na ostatnim stopniu, usłyszała za sobą tak dobrze znany jej damski głos.
-Nikogo nie ma.
Odwróciła się napotykając wzrokiem sylwetkę postaci siedzącej na ławce pod rozłożystym dębem.
-Gdzie jest ojciec?
-Wyruszył zająć się jednym ze Śmierciożerców, który odważył się zdradzić Czarnego Pana.
-A reszta?
-Porozsyłał ich do różnych zadań.
-Nie wierzę ci. Ojciec by mi powiedział.
-Przeceniasz siebie, głupia smarkulo. Czarny Pan wogóle ciebie nie potrzebuje. Prędzej czy później zacznie gardzić tobą jak wszyscy normalni czarodzieje.
-Masz na myśli siebie? Ty, najmniej zdrowa na umyśle czarownica?
-Jak śmiesz tak się odzywać do własnej matki?
Narcyza Morino wstała z ławki, po czym ruszyła w stronę swojej córki.
-Nigdy cię nie chciałam. Twój ojciec także uzna cię za nic nie warte ścierwo i pozbędzie się ciebie. Chociaż... Właściwie to ja mu to ułatwię.
-Co masz na myśli?
-Właśnie to...
W ostatniej chwili dziewczyna uskoczyła przed wymierzonym w nią zaklęciem. Za jej plecami rozległ się dźwięk łamanego drewna, gdy zaklęcie usmiercające trafiło w drzwi wejściowe. Przeskakując przez poręcz przy schodach prowadzących na dziedziniec, wyjęła z kieszeni różdżkę, po czym wymierzyła w Narcyzę. Na jej ustach zajaśniał delikatny uśmiech, gdy zaczęła wypowiadać formułkę klątwy.
-Avad...
Nagle przed oczami brunetki pojawił się ON. Obraz z jej koszmarów. Matka z różdżką wymierzoną prosto w nią. Przerażona Elena wypuściła z dłoni broń, która potoczyła się po trawie. Morino natomiast uśmiechając się triumfalnie po raz kolejny wypowiedziała słowa klątwy. Uskakując dziewczyna ruszyła biegiem w park znajdujący się przy ich posiadłości. Znowu zaczął padać śnieg, a ona biegła słysząc za sobą kroki swojej matki oraz jej przepełniony jadem śmiech.
-Tak... Uciekaj mała... Uciekaj... Słabe, nic nie warte ścierwo... Uciekaj skoro nie potrafisz mnie pokonać.
W tym momencie zrozumiała. Przed jej oczami zaczął jawić się obraz z dawnych lat. Z bardzo dawnych czasów. Z dnia, w którym znienawidziła swoją matkę...
"-No dalej. Ruszaj się. Skup się nad tym co robisz...
-Ale mamo... To jest trudne.
-Jak śmiesz nazywać się córką Czarnego Pana skoro nie potrafisz nawet Patronusa wyczarować.
-Ale mamo...
-Milcz!
Głuche uderzenie, po czym małe ciałko upadło na ziemię. Cichy szloch rozniósł się po podwórku.
-No już. Nie marz się tylko wstawaj. Jeszcze raz.
-Ale ja nie dam rady..
-Skoro
jesteś nic nie warta, to chociaż naucz się szybko biegać albo zapomnij o
swojej duszy, bo dementor bardzo szybko ci ją zabierze.
-Narcyzo.
Kobieta odwróciła wzrok uśmiechając się delikatnie na widok idącego w jej kierunku wysokiego, długowłosego blondyna.
-Ach, witaj Lucjuszu. Piękny mamy dzień, prawda?
-Narcyzo, nie powinnaś tak traktować swojej córki. Ona ma zaledwie 5 lat. Jeszcze ma czas by nauczyć się zaklęcia Patronusa.
-To dziecko jest nic nie warte. Równie dobrze mogę je oddać dementorom.
-Nie mów tak. Proszę, pozwól mi porozmawiać z Eleną. Dobrze?
-Niech będzie. Może ciebie bardziej posłucha.
Po
czym odwracając się, kobieta ruszyła w stronę olbrzymiej rezydencji.
Blondyn podszedł do skulonej na ziemii dziewczynki i uśmiechając się
ciepło odgarnął jej kilka brązowych kosmyków z czoła.
-Witaj Elenko.
-Dzień Dobry panie Malfoy.
-Świetnie sobie radzisz. Jeszcze trochę i ci się uda.
-Nie uda się. Mama ma rację. Jestem do niczego.
-To nieprawda.
Pomagając jej wstać, wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł jej łzy.
-Jesteś
niesamowicie inteligentną czarodziejką. Odziedziczyłaś talent po swoim
ojcu. Część jego duszy żyje w tobie i ona daje ci siłę.
-Naprawdę?
-Tak. I nigdy nie pozwól by ktoś ci wmówił, że jest inaczej.
-Dziękuję Panie Malfoy.
-Dziękuję Panie Malfoy.
-Nie ma za co maleńka.
-Lucjuszu! Mogę cię poprosić na słówko?
-Oczywiście. Muszę iść... A ty uwierz w siebie. Dobrze?
-Dobrze... Spróbuję.
Mężczyzna
ruszył w stronę stojącej w drzwach Narcyzy. Szatynka patrzyła na swoją
matkę uważnie, do chwili aż jej wargi delikatnie się poruszyły. W tym
momencie w oczach Eleny pojawił się nieopisany strach. Z ust kobiety
wyczytała bowiem jedno zaledwie słowo
-"Zabić".
Naraz
wszystkie dementory zebrane w okolicy ruszyły w stronę dziewczynki.
Bariera jaką wytworzyła jej matka nagle zniknęła. Dziewczynka skuliła
się ponownie czując jak łzy napływają jej do oczu. W uszach brzmiały
słowa jej matki. Wydawały się takie prawdziwe... Nagle spośród
wszystkich tych słów przebiło się jedno pojedyńcze zdanie. Nie znała
głosu mężczyzny, który je wypowiedział, jednak czuła że jest on bliski
jej sercu.
-Nie bój się, jestem z tobą...
Ten
głos... Wystarczył tylko on by dziewczynka zebrała się w sobie. Powoli
wstała i rozejrzała się wokoło mocniej zaciskając paluszki na różdżce.
Jej usta cichutko szeptały gdy zbierała w sobie wszelkie szczęsliwe
wspomnienia:
-Dam sobie radę... Dam sobie radę... EXPECTO PATRONUM!
Wokół
Eleny pojawiło się niesmowicie jasne światło, a gdy ono zanikło Pan
Malfoy oraz Narcyza Morino ujrzeli olbrzymią, świetlistą kobrę z
rozłożonym kołnierzem sunącą wokoło dziewczynki ochraniając ją przed
dementorami.
-Dała radę. Chociaż i tak jest nic nie warta.
Narcyza
już miała wejść do domu, gdy jej wzrok skrzyżował się z oczami Eleny. I
oto na chwilę kobieta zastygła w bezruchu, albowiem to zobaczyła...
Ujrzała oczy koloru krwii..."
Zatrzymała
się gwałtownie patrząc na jezioro rozciągające się przed nią.
Jednocześnie za plecami usłyszała szybki oddech i ciche kroki, którym
wtórował radosny chichot.-Nie masz już gdzie uciec.
Elena szybko odwróciła się patrząc swej matce prosto w oczy. Czuła jak dłonie delikatnie jej drżą, a twarz z każdą chwilą blednie.
-Nie... Nie zbliżaj się do mnie.
-Ach... Widzę, że moje klątwy działają. Jak podobają ci się koszmary?
-Więc to ty je wywołujesz?
-Dziwi cię to? Przecież musiałam cię jakoś ukarać. To był najskuteczniejszy sposób. Teraz zbytnio się boisz by podnieść na mnie rękę. Zaraz zakończę twój nic nie warty żywot.
W oczach brunetki pojawiły się strach i panika, gdy ujrzała jak jej matka celuje w nią różdżką.
-Żegnaj... Avada...
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i w tej samej chwili jej oczy zajaśniały kolorem Avady. Jej donośny głos rozbrzmiał na całym terenie posiadłości Czarnego Pana.
-Giń! AVADA KEDAVRA!
Błysnął ogromny snop zielonego światła, po którym nastała cisza. Niepewne kroki, pełne strachu.... Powoli ruszyła w jej stronę. Gdy nad nią stanęła zobaczyła jej twarz. Oczy szeroko otwarte i usta zastygłe w triumfalnym uśmiechu. Jednocześnie z kieszeni płaszcza wystawał jej kawałek pergaminu. Dziewczyna zaintrygowana wyjęła go i schowała do torby przy pasku.
-Eleno...
Brunetka odwróciła się i natychmiast ruszyła szybkim krokiem w stronę postaci. Padła jej w ramiona powoli się uspokajając. Wszystkie emocje z dzisiejszego dnia wzięły w końcu nad nią górę. Dziewczyna zemdlała. Nim jednak straciła przytomność jej usta cicho wyszeptały, pełnym ciepła głosem:
-Kocham cię, Tato...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz