-Panno Morino. Przykro mi ale musi panna wyjść. Już zamykamy.
Nad
czerwonooką brunetką siedzącą spokojnie przy jednym ze stolików stała
mierząc ją uważnym wzrokiem szkolna bibliotekarka. Zegar wybił 21 i
zgodnie z zarządzeniem Wielkiej Pani Inkwizytor wszyscy prefekci
podobnie jak reszta uczniów mieli obowiązek znaleść się w swych domach.
Teraz było tak samo. Dlatego też Pani Pince stała przy kącie zajmowanym
przez Elenę prosząc ją o opuszczenie największej skarbnicy wiedzy w
zamku. Czerwonooka podniosła nie całkiem przytomny wzrok na kobietę
jakby niepewna co się wokół niej dzieje. Bo i tak właśnie było. W ciągu
ostatnich 3 godzin w szkole znajdowało się jedynie jej ciało. Jej dusza
była w oddalonym od tegoż miejsca o tysiące mil- Little Hangleton.
Dzięki niezwykłemu połączeniu umysłów jej i Czarnego Pana Elena nigdy
nie czuła się samotna. Zawsze miała przy sobie swego ojca. Tak było i
tym razem.
-T-tak.. Oczywiście. Dziękuję pani i przepraszam, że tak długo tu siedzę.
-Nie martw się. Uczysz się do SUM-ów. To zrozumiałe. Jednak z powodu nowej pani profesor...
-W pełni rozumiem.
Brunetka
wstała posyłając bibliotekarce jeden ze swoich najbardziej czarujących i
niewinnych uśmiechów. Jak zawsze zadziałało to bez zarzutu. Kobieta
natychmiast zmiękła i prosząc by Elena się pospieszyła, sama zniknęła
pośród regałów. Podopieczna Domu Węża wstała i chowając książki do torby
wyszła z biblioteki kierując swoje kroki do lochów. Jej postać odziana w
atłasowe ciemno-zielone spodnie i tunikę od ojca poruszało się po
szkole z wdziękiem i gracją kobry sunącej pośród traw. Na szyi błyszczał
srebrny wisiorek a we włosach spinka z kobrą. Idąc wspomniała poranną
rozmowę z Glizdogonem. Na samą myśl przez twarz Eleny przemknął cień
odrazy i wściekłości. jak wogóle ten marny sługus mógł się do niej
odezwać w ten sposób. jak śmiał kwestionować jej zdanie. Wiedział o niej
wiele. Wręcz bardzo wiele. Jednak wiedza ta nie dawała mu takiej władzy
jak mu się zdawało. Coraz częściej zapominał gdzie jego miejsce. Jednak
był im potrzebny. Jedynie to trzymało go jeszcze przy życiu.Wiedziała
to. A jej ojciec to potwierdził. Ich rozmowa jak już wiele razy nie
poruszała tematu ich przyszłości. Przecież wszystko byłó jasne i pewne.
Bo któż mógłby ich teraz powstrzymać? Potter? Lada chwila Elena miała go
zniewolić i wyniszczyć od środka... Dumbledore? Ten żałosny starzec,
który nie zauważał ciągle, że jego czas już nadszedł...Nikt inny nie
mógł im zagrozić. O tym byli przekonani. W tym przekonaniu brunetka
przekroczyła próg królestwa Ślizgonów, weszła do swego dormitorium i
przebierając się położyła się do łóżka. Niezwykle szybko jak na nią
oddała się w objęcia Morfeusza pozwalając snom swobodnie sunąc przez jej
umysł. Sen miała spokojny, aż do momentu gdy ze spokojnego lasu
przeniosła się do Wielkiego Holu...
"Po całej sali niosły się
odgłosy walki. Zaklęcia wypowiadane krzykiem, tupot wielu stóp, bojowe
rozkazy, nawoływania różnych imion. Dziewczyna słysząc głos swego ojca
wypowiadający klątwy powiódł ją wprost do Wielkiej Sali. Widziała wiele
twarzy jednak nie mogła dostrzec tej jednej. Najbardziej ukochanej
należacej do jedynej osoby ważnej w jej życiu. Nagle powietrze przeszył
jeden dziewczęcy krzyk. Wrzask który nastąpił po pierwszym krzyku
przepełniony był wściekłością, przerażeniem i bólem. Męski głos należący
do tego, którego uważanego za nieznającego znaczenia słowa miłość:
-Potter! Jak śmiałeś! To moja córka! Nie waż się jej skrzywdzić!
Cała
sala zamarła. Tylko echem niósł się głos Pottera mówiącego z taką
drwiną, spokojem, pewnością siebie. Elena przepychała się przez tłum a
jej serce wypełniło się przerażeniem i niewiadomym bólem. Co pewien czas
słyszała także Jego głos. Udało jej się dotrzeć do kręgu jaki utworzyli
w chwili gdy padły zaklęcia. Widziała odbitą Avadę godzącą w pierś...
-Ojcze! NIE!
Jej
krzyk niósł się po sali, gdy Czarny Pan osuwał się na posadzkę trafiony
w pierś własnym zaklęciem. Jego już niewidzące martwe oczy, zwrócone
były w stronę dziewczyny stojącej naprzeciwko Eleny. Po policzkach
tamtej płynęły obficie łzy. Klęczała ze związanymi na plecach dłońmi
trzymana przez pewnego bruneta i brunetkę. Twarz klęczącej zakrywały
krucze włosy sięgające jej łopatek. W chwili gdy postaci trzymające
dziewczynę uniosły głowy, Elena zobaczyła swego chrzestnego oraz jego
żonę patrzących z delikatnym uśmiechem na umeirającego Voldemorta. Młoda
Riddle zaczęła się wycofywać z przerażeniem wymalowanym na twarzy. W
tym momencie klęcząca uniosła twarz tak że ich oczy się spotkały. Na
Elenę spoglądały przepełnione bólem i grozą... Jej własne czerwone
tęćzówki. W tej samej chwili ciało Czarnego Pana całkowicie osunęło się
na ziemię. Niewidzące już niczego oczy machinalnie zwróciły się na
cofającą się Elenę. Oczy koloru szmaragdu..." -NIE!!!!!
Elena
zerwała się do siadu. Leżała w swoim dormitorium w łóżku. Zaciskając
dłonie na włosach próbowała opanować drżenie całego ciała. na jej
skronie wystąpił zimhy pot a po policzkach popłynęły słone łzy. Zwykle
alabastrowa skóra teraz stała się nienaturalnie blada. Oczy jakby
niczego nie widzące patrzyły w pościel w niemym przerażeniu. Ciałem
dziewczyny wzruszył cichy szloch. Bo Elena wiedziała... Zdawała sobie
sprawę, że to nie był tylko sen...
-Ale... Ale to się nie może tak skończyć... Poprostu nie może...
Przerażona
własną wizją sięgnęła do szafki nocnej i wyjęła małą fiolkę z eliksirem
nasennym. Łykając kilka kropel położyła się spowrotem. Powoli zasnęła
ponownie. Już więcej sen się nie powtórzył...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz