Cudowny
spokój i ciepło otaczały ją ze wszystkich stron dając przyjemne uczucie
bezpieczeństwqa i beztroski. Pragnęła pozostać w tym słodkim
błogostanie już wiecznie uwalniając się jednocześnie od ciążącego na jej
barkach obowiązku jakim była pomoc Czarnemu Panu w opanowaniu
czarodziejskiego świata. Nie była przecież potężnym czarnoksiężnikiem,
lecz kilkunastoletnią dziewczyną, adeptką magii. Tak niewiele wiedziała,
a w obecnej chwili wydało jej się, że cała wiedza którą posiadła jest
niczym. Potter miał rację mówiąc o przytłaczającym uczuciu
beznadziejności i zmeczęnia, które towarzyszą ludziom ich pokroju, czyli
tym w których pokładane są tak liczne nadzieje. Jak mogła sądzić, że da
sobie radę z ogromem obowiązku. Teraz czuła się wspaniale. Jeszcze
nigdy nie dośwadczyła... Zaraz. Jednak już kiedyś miała podobne uczucie.
Znacznie mocniejsze niż to obecne. Bardziej realne i pełne, jakby to co
czuła teraz było złudzeniem. Bo czyż całkowity spokój i cisza były
dostępne dla zwkłego śmiertelnika? Mógł ich dostarczyć dopiero po
smierci, tego była pewna. Lecz czy ona jeszcze żyła? Nie pamiętała wielu
spraw, a te które obecne były w jej pamięci osnute były mgłą
niepewności. Odruchowo uniosła rękę chcąc wymacać zegarek leżący przy
jej łóżku, gdy nagle niczym piorun przeszła przez jej ciało fala bólu.
Natychmiast dziewczyna otworzyła oczy wyrywając się z objęć słodkiej
nieświadomości. W jednej chwili w jej pamięci poczęły pojawiać się
obrazy dzięki którym przypomniała sobie zdarzenia z ostatnich kilku dni.
Rozejrzała się wokół siebie ostrożnie obracając głowę. Z ulgą
stwierdziła, iż ten ruch nie sprawia jej bólu. Pomieszczenie okryte było
przyjemnym dla oczu półmrokiem. Pomalowane na bało ściany oraz parawany
staiowne owkół łóżka skutecznie upewniły ją o miejscu jej obecnego
pobytu. Elena Riddle znalazła się w Skrzydle Szpitalnym i obecnie leżała
w zielonej pościeli, która przyjemnie rozgrzewała całe jej słabe ciało.
Zwracając czujny wzrok w poszukiwaniu óżdżki, której brunetka nie
potrfiła wymacać przy sobie, dostrzegła stojący przy wezgłowiu stolik
nocny. Blat zastawiony był buteleczkami, fiolkami oraz pudełeczkami
wszelkiej maści. Brunetka zaciekawiona sięgnęła ręką po jeden z
pojemników gwałtownie żałując swego ruchu. Natychmiast przez rękę
przeszedł jej kolejny wstrząs bólu. Zrezygnowana osunęła się na
poduszki, z których wcześniej leko się uniosła. W momencie gdy próbowała
poukładać myśli w logiczą całośc do jej uszu dotarł odgłos wielu
kroków. Po chwili drzwi sali skrzypnęły lekko i do pomieszczenia weszło
kilka osób. Z ilości kroków brunetka zgadywała, że jest ich około pięciu
osób. Wraz z przekroczeniem progu przez postaci Elena usłyszała cichą
rozmowę prowadzoną przez przybyłych.
-Pierwszy raz spotykam się z takim zachowaniem.
-Podobnie jak ja. Jak oni mogli zaatakować ucznia własnego Domu. To nieludzkie.
-Ukarałem już syna co nie zmienia faktu, iż oczekuję profesorze że i Pan wymierzy mu stosowną karę.
-Ale oczywiście Panie Malfoy. Za kilka godzin mają zjawić się rodzice pozostałych uczniów. Planujemy ich zawiesić.
-Prosze ciszej. Zajrzę do mojej pacjentki.
Rozpoznając
głosy Dumbledore'a, pana Malfoya, McGonagall, przemienionego Glizdogona
oraz pani Pomfrey, Elena leżała spokojnie nasłuchując zbliżających się
kroków. Kilka sekund później arawan został lekko odsuniety i oczom
Ślizgonki ukazało się zatroskane oblicze Madame Pomfrey. W chwili gdy
pielęgniarka dojrzała otwarte oczy dziewczyny uśmiechneła się
delikatnie, a na jej twarzy Elena wyczytała zdecydowaną ulgę.
-Jak widzę panienka Morino się obudziła. Jak się czujesz kochana?
-Czuję
się...- spróbowała podnieść się do siadu lecz szybko zezygnowała ze
swego zamiaru opadając ponowni na poduszki.- Wszystko mnie boli... Mam
pewne trudności z głębszymi oddechami.
-To
dobrze, że tylko tyle. Bardzo wszscy sę o ciebie martwili moje dziecko.
Czujesz się na siłach by porozmawiać z kilkoma osobami?
-Oczywiście. Nie widzę kłopotów.
Słysząc
to Madame Pomfrey odsunęła lekko parawan dopuszczają do łóżka Eleny
zebrane w pomieszczeniu osoby. Jak dziewczyna sądziła wraz z Madame
Pomfrey było to pięć postaci. Jako pierwszy podszedł do brunetki pan
Malfoy. Ujmując delikatnie jej bladą dłoń rzekł zatroskanym, niepewnym
głosem.
-Eleno, jak się czujesz? Wszystko dobrze?
-Wszystko mnie boli. Poza tym wszystko dobrze. Dziękuję Panie Malfoy. Powie mi Pan co się stało?
-Nie pamiętasz?
-Jak przez mgłę.
W tej chwili do łóżka podeszła profesor McGonagall. Widać było, że poważnie przejęła się losem dziewczyny.
-Zostałaś
zaatakowana przez Dracona Malfoya oraz jego przyjaciół. Miałaś połamane
żebra, oraz liczne rany wywołane uderzeniami Malfoya oraz zaklęciami
rzucanymi przez niego. Niestety połączenie tych dwóch skrajnie
odmiennych dziedzin zablokowało wszelkie eliksiry dlatego musisz czekać,
aż same się zagoją. Na ten czas pozostaniesz w Skrzydle Szpitalnym.
-Skoro miałam jedynie połamane żebra, to dlaczego bolą mnie także uda i całe ręce?
-Ponieważ malfoy uciekając zrzucił na ciebie pobliskie drzewa używając wraz ze swymi zajomymi zaklęcia "Bombardia".
Wzrok Eleny skierował się na Glizdogona ukrytego pod zaklęciem maskującym.
-Kto mnie znalazł?
-Pan Malfoy i ja.
-To znaczy, że uratowaliście mi obaj życie. Prawda?
-Mozna tak to ująć panienko Morino.
Na
te słowa Elena uśmiechnęła się delikatnie do Glizdogona. W tej chwili
mężczyzna zdał sobie sprawę, z tego że wrócił do łaks córki swego Pana.
Po chwili z drugiej strony łóżka stanął profesor Dumbledore i obdarzając
dziewczynę ciepłym uśmiechem rzekł:
-Cieszymy
się, że żyjesz. Teraz musisz odpocząć. Jest grubo po północy. My udamy
się do mojego gabinetu i zawiadomimy twoją matkę o tym zdarzeniu. Nie
martw się lekcjami.
-Dobrze. Dziękuję Panie profesorze.
Dumbledore
odwrócił się i skinając delikatnie głową na resztę czarodzijeów
skierował się do drzwi. Reszta ożegnała się z Eleną i ruzyła za
dyrektorem. Madame Pomfrey podała brunetce lek przeciwbólowy wraz ze
środkiem nasennym i sama także poszła do gabinetu dyrektora. Układając
się na poduszkach ślizgonka wtuliła twarz w pościel wdychając jej
przyjemną woń. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że została tu
dostarczona jej własna pościel. Powoli czuła jak na jej barki opada
kojący sen. Nim jednak dziewczyna poddała się temu uczuciu połżaczyła
się umysłem z Lucjuszem Malfoyem.
"-Panie Malfoy!"
-"Słucham Eleno. Coś sę stało?"
-"Nie,
tylko... Może pan spróbować namówić dyrektora by pozwolił mi spać w
moim dormitorium. Chciałabym tam dochodzić do siebie."
-"Spróbuję choć niczego obiecać nie mogę."
-"Rozumiem. I dziekuję."
Zrywając
połączenie brunetka spokojnie oddała się w objęcia Morfeusza. W chwili
gdy to uczyniła jej myśli popłynęły daleko poza graniceHogwartu do
miejsca, w którym przebywał jej ojciec. Natrafiła na scenę, która
sprawiła że Elena uśmiechnęła się promiennie.
*******
-Jak śmiałaś!
-Nie wiem o czym mówisz...
-Dobrze wiesz! Crucio!
Zaklęcie
ugodziło w stojącą przy ścianie kobietę, która osunęła się na podłogę
krzycząc z bólu. Nad nią unosiła się sylwetka Czarnego Pana, który w tej
chwili emanował nieodpartą wściekłością i wstrętem.
-Dlaczego nasłałaś Malfoya na Elenę?!?!?! Pytam po raz ostatni!!!
Cofając zaklęcie mężczyzna oczekiwał odpowiedzi. Narcyza uniosła się lekko i ze spuszczonym wzrokiem powiedziała:
-Ona
jest taka pewna siebie. Egoistyczna a jednocześnie nic nie warta. Draco
nie mógł znieść ciągłego poniżania i uważam, że miał całkowitą rację.
Ja mu podpowiedziałam kilka skutecznych, trudno usuwalnych zaklęć oraz
dałam mu pozwolenie. Czarny Panie... Draco jest znacznie lepszym
następcą niż to ścierwo. On by mógł...
-Zamilcz!!
W tej chwili!! Nie znasz mej córki i nie wiesz jak jest potężna! Draco
to rozpieszczony smaracz zapatrzony w siebie! Jak śmiałaś napuścić go na
moją córkę?!?!?! Mówiłem, że Elena jest nietykalna!! To moja
następczyni dorównująca mocą mnie! Zapamiętaj to! Crucio!
Kolejne
zaklęcie ugodziło w Narcyzę Morino wzmocnione wściekłością Czarnego
Pana. Lord Voldemort kipiał złością i pragnieniem mordu. Jego małżonka
musiała ponieść karę za pomoc w skrzywdzeniu Eleny. Natomiast inna kara
czekała na Dracona. Miała być ona przekazana młodemu Malfoyowi w
momencie, gdy chłopak ponownie przekroczy próg domu Riddle'ów.
********
Elena
powoli uchyliła powieki ukazując światu czerwień swych tęczówek.
Natychmiast jednak zacisnęła je spowrotem w chwili gdy ujrzała światło.
Biel ścian od których odbijały się słoneczne promienie raziła słabe oczy
brunetki. Dziewczyna zaczęła marzyć o przyjemnym mroku otaczającym
lochy i chłodzie przemykającym korytarzami. zapragnęła znaleść się w
swym pokoju, gdzie czułaby się znacznie lepiej niż w tej nienaturalnie
jasnej sali. Brunetce przypomniał się wczorajszy deszcz, który teraz
wydawał jej się zaledwie ulotnym wspomnieniem.
-Obudziłaś się. Jak się czujesz?
Brunetka zwróciła wzrok w kierubnku skąd dobiegł ją głos dostrzegając zatroskaną minę Madame Pomfrey.
-Lepiej choć ból nie minął. Madame Pomfrey chciałam spytać, czy może...
-Czy Pan Malfoy namówił dyrektora byś została przeniesiona do swojego dormitorium?
-Zgadza się.
Pielęgniarka cicho westchnęła nim odpowiedziała:
-Dyrektor wyraził zgodę.Za chwile zjawi się tutaj by przetransportować cię do lochów. Osobiście jestem przeciwna lecz...
-Madame, prosze... Tutaj jest dla mnie stanowczo za jasno i...
-Wiem
co chcesz powiedzieć. Trzy razy dziennie będę u ciebie by podać leki i
zmienić opatrunki. Teraz także muszę to zrobić nim zjawi się dyrektor.
Podchodząc
do łóżka kobiet uchyliła pościeli i rozcięła bandaże oplatające Eleny
nogi, ręce oraz klatkę piersiową z brzuchem. Dziewczyna z zaskoczeniem i
sykiem bólu dostrzegła szkarłatne plamy jaśniejące na bandażu.
-Rany nie chcą się zasklepić. Zajmi to dosyć sporo czasu.
Liczne
rany pokrywały ciało młodej ślizgonki, niektóre wyglądające zwyczajnie,
inne natomiast otoczone zielonymi, fioletowymi i szarawymi sińcami oraz
obwódkami. Jak pomyślała Elena, musiały to być rany po zaklęciach
Malfoya. Madame Pomfrey użyła kilkunastu specyfików na ciele brunetki
nim nałożyła na nowo bandaż.
-Mam nadzieję, że rozumiesz jak ważne jest byś zbytnio się nie ruszała, prawda?
-Oczywiście. Przypomnę sobie o tym zaq każdym razem gdy uniosę rękę.
-Chociaż to.
Ledwo
ostatnio bandaż został założony, gdy do pomieszczenia wszedł dostojnym
krokiem profesor Dumbledore, a wraz z nim profesor Flitwick i Glizdogon w
przebraniu Camusa.
-Witam miłe panie. Elena gotowa do przeniesienia?
-Tak panie Dyrektorze.
-W takim razie...
Wykonując
gest dłonią przywołał do siebie pozostałych mężczyzn. Cała trójka
jednocześnie rzuciła zaklęcie i w następnej sekundzie Elena już unosiła
się na niewidzialnych noszach specjalnie zabezpieczonych i wzmcnionych. W
ciągu kilkudziesięciu sekund brunetka znalaza się przed wejściem do
pokoju wspólnego. Nim którykolwiek z nauczycieli zdążył otworzyć usta,
odezwała się dama z wężem strzegąca świata Ślizgonów.
-Eleno bardzo mi przykro. Słyszałam co się stało.
-Dziękuję pani. A teraz hasło...
-Zostało
zmienione dziś rano, lecz wpuszczę was oczywiście. Ze względu na pana
dyrektora, profesora Camusa- tymczaswego opiekuna domu oraz rzecz jasna
na ciebie. Jako przywódczyni Slytherinu masz do tego pełne prawo.
Po
czym kobieta otworzyła przejście wpuszczając stojących. Pokój wspólny
zajmowało zaledwie kila osób, między innymi drużyna Quidditcha, która
wróciła z treningu. Na wdok Eleny wszyscy zerwali się podbiegając do
noszy. Nie zwracając uwagi na towarzyszących jej mężczyzn zaczęto mówić
pośpiesznie.
-Tak nam przykro.
-To nasza wina.
-Powinniśmy pójść z tobą.
-Albo pilnować Malfoya...
-Co z nas za ochroniarze...
-I przyjaciele..
-Prosze
was. Uspokójcie się.- Elena uśmiechnęła się delikatnie- Nic byście nie
poradzili. Dziękuję wam za wasze słowa. Zapraszam później do mojego
dormitorium. Spędzę w nim najbliższe kilka tygodni.
Po
czym profesorowie ruszyli dalej. Żaden z nich nie skomentował ciągłych
postojów zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. W ciągu kilku minut
Elena została zostawiona w swoim dormitorium. Brunetka odetchnęła
rozglądając się radośnie wokół. Ściany umalowane zieloną farbą pokryte
były namalowanym ciemniejszą zielenią bluszczem. Meble wykonane z
cienego drewna obite zielonym materiałem oraz zawieszone na ściaach
obrazy sprawiały, e dziewczyna momentalnie się uspokoiła. Łącząc swój
umysł z umysłem Czarnego Pana mogła w spokoju z nim porozmawiać.
Jedncześnie pozwoliła by jej wymęczone ciało wypoczęło. Spędziła długie
godziny na rozmowie z ojcem. Skończyła dopiero wieczorem, gdy Madame
Pomfrey przyszła zmienić bandaże. Pod wpływem zażytego potem leku
brunetka ponownie zasnęła. Od ranka następnego dnia rozpoczęły się
liczne odwiedziny. Ślizgoni przychodzili do Eleny z wyrazami współczucia
oraz ofertami pomocy. Uprzejmie prowadząc konwersacje nastolatka
wyczekiwała jednego gościa. Jak się spodziewała zjawił się on dopiero
pod wieczór. Drzwi uchyliły się niepewnie, podczas gdy cichy szept
rozniósł się po pokoju.
-Mogę wejść?
-Oczywiśce Laurence. Czekałam na ciebie. Miałam nadzieję, że przyjdziesz.
Ledwo chłopak zamknął drzwi, podbiegł do Eleny i padając na kolana powiedział ze łzami w oczach.
-Eleno... Bardzo cię przepraszam. Dałem się zaskoczyć Malfoyowi... Nie powinienem. To przeze mnie jesteś w tym stanie... To...
-To nie twoja wina.
-Słucham?
-To nie twoja wina. Tylko Malfoya. I on zostanie ukarany.
-Wiesz? Chyba nareszcie zrozumiałem czemu tak nie lubisz Malfoya...
-Bo jest wszechwiedzącym ekscentrykiem zakochanym w brzmieniu własnego głosu.
Oboje uśmiechnęli do siebie, gdy nagle drzwi się otworzyły. W progu stanął Glizdogon. W dłoni dzierżył sporych rozmiarów torbę.
-Panienko Riddle mam do ciebie pewną sprawę i niespodziankę.
-Naprawdę? A co to jest?
-Zaraz się przekonasz.
Mężczyzna
podszedł do łóżka Eleny wypraszając grzecznie Laurenca. Chłopak zdając
sobie sprawę, z faktu iż brunetka powinna zostać sama wyszedł życząc jej
dbrej nocy. natomiast ślizgonka w tym czasie otworzyła tobę podsunięt
przez Glizdogona. W chwili gdy zajrzała do środka na jej twarzy pojawił
się uśmiechem. Z radością patrzyła na...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz