-Dlatego właśnie nazywa się Gwardia Dumledore'a. Co o tym sądzisz?
-Pomysł doprawdy wspaniały. I rozumiem, ze wpadła na niego twoja przyjaciółka. Zgadza się?
-Tak.
Wspólnie z Ronem, po jednej z kolejnych lekcji OPCM. Stwierdzili, że
potrzebują prawdziwego nauczyciela i nie wiedzieć czemu... Wybrali mnie.
-Ja się nie dziwię. Posiadając tak szeroką wiedzę na temat czarnej magii nadajesz się na profesora.
-Tak uważasz?
-Harry, ja to wiem.
-Rozumiem... A jak ty się czujesz?
-Jakbym się nie czuła.
-Przeiceż kuracja trwa już tak długo a wcale nie widać poprawy.
-Mówisz tak przyjacielu, jakbym sama tego nie zauważyła.
-Ale dlaczego tak się dzieje? Dlaczego skończyło się jedynie na wyleczeniu rąk?
-Nie mam pojęcia. Widać na resztę przyjdzie czas później.
-Rozumiem. To naprawde niesprawiedliwe. To Malfoy powinien teraz cierpieć, nie ty.
-No cóż... Prędzej czy później los się odwróci.
-Zapewne masz rację. Jak zawsze... Jak ty to robisz?
-Talent....
-Kidyś się dowiem. O rany! Spóźnię się na spotkanie GD. Przepraszam.
-Nie ma sprawy. Miłego treningu. Polecam byś nauczył ich Patronusa.
-To dla nich za trudne. Przynajmniej narazie.
-Uwierz w nich, tak jak ja uwierzyłam w ciebie podczas twojego przesłuchania.
-Ok... Postaram się. Do zobaczenia.
-Taa... Cześć Harry...
Zawiasy
lekko skrzypnęły gdy drzwi wróciły na swoje miejsce. Skupiając się
dosłyszała oddalające się kroki ukrytego pod peleryną-niewidką
piątorocznego Gryfona. Gdy wyszedł w dormitorium zaległa niczym
niezmącona cisza. Powoli opadła na poduszki mimowolnie wydając cichy
syk. Każdy nerw w jej ciele donośnie krzyczał z bólu. Pomimo upływu
czasu rany nie chciały się goić i stopniowo młoda Riddle'ówna poczęła
wątpić czy kiedykolwiek będzie mogła normalnie się poruszać. Mijał
trzeci tydzień jej kuracji... O ile można to było nazwać kuracją.
Organizm dziewczyny odrzucał każdy lek i antidotum przygotowane przez
obecnego Mistrza Eliksirów oraz Madame Pomfrey. Dni upływały Elenie na
bacznym obserwowaniu kroków wykonywanych przez jej ojca. Dodatkowo
stałym gościem w jej dormitorium stał się Potter, który coraz częściej
starał się uciec od dręczących go problemów. Ukojenie nerwów i zmazanie
wszelkich niepewności zanjdował zawsze w komnacie Eleny. Dziewczyna
znała doskonale sytuacje bruneta, ponieważ sama miała podobne problemy.
Na każde z nich świat wywierał ogromną presję i oczekiwał że spełnią
wyznaczone im zadania. Za sprawą swego ojca znacznie łatwiej było jej
znieść ciążący na niej obowiązek. To co robił dla niej Czarny Pan, to
samo robiła dla Pottera powoli uzależniając go od siebie. W pewnej
chwili doszło do tego, iż Harry nie był w stanie wytrzymać jednego dnia
bez choćby kilkuminutowej rozmowy z nią. Tak też było i tego dnia.
Pomimo zbliżających się dwoch godzin eliksirów Potter wykradł się z
obiadu i ukryty pod peleryną-niewidką przyszedł odwiedzić swoją
koleżankę. Rzecz jasna, nie tylko on przychodził do Eleny. Każdego
popołudnia w dormitorium Przywódczyni Domu Węża zbierało się po kilku
Ślizgonow. Uważali oni za swój obowiązek zapewnić dziewczynie
towarzystwo oraz rozrywkę. A w organizowaniu czasu niektórzy
siódmoroczniacy mogliby się mierzyć z bliźniakami Weasley. W swym
świętym przekonaniu Elena utwierdziła się w dniu, podczas którego w jej
dormitorium nagle pojawiła się połowa Miodowego Królestwa. tej soboty
dziewczyna z wiadomych przyczyn nie mogła odwiedzić Hogsmeade, dlatego
żeby zrobić jej niespodziankę Ślizgoni wydali całe swoje kieszonkowe by
zakupić jej tyle słodyczy ile tylko się dało. Jednocześnie sprowadzono
jej do komnaty niezwykle rzadkie stworzenie potrafiące przybrać kształt
dowolnego zwierzęcia. W dodatku zaqwsze mieszało odgłosy jakie zwierzę
powinno wydawać oraz barwy w jakich powinno byc. Dlatego też w jednej
chwili było zielonym feniksem by po chwili przemienić się w muczącego
zająca w szkocką kratę. Pomimo tych wszystkich przyjemności dziewczyna z
dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Jej kontakt telepatyczny z ojcem
także zaczął słabnąć co dodatkowo zaniepokoiło brunetkę.
-Ona powinna pojechać do domu.
-Nie zgadzam się Albusie. Tutaj ma wszystko czego jej potrzeba.
-Poza
bliskością rodziny. Teraz przede wszystkim potrzebuje kontaktu z
bliskimi. Odkąd Severusa i Saphiry nie ma w zamku dziewczyna nie ma
tutaj nikogo naprawde bliskiego. Ja nie mogę byc cały czas przy niej
ponieważ mam także innych uczniów.
-Rozumiem cię mój drogi, jednak nie wiem jak na to zareagują jej matka.
-Rozmawiałem z nią. Wyaraża nie tylko zgodę, lecz sama także nalega by ich córka wróciła na czas kuracji do domu.
-Albusie...
-Prosze przestań Minerwo. Zgadzam się by Elena Morino wróciła na ten czas do domu. Przyda jej się to.
-Dziękuję Albusie...
Powoli
uchyliła powieki rozglądając się wokoło. Początkowo zdezorientowana,
stopniowo poczęła przypominać sobie zdarzenia ostatniego dnia. Wczesnym
rankiem na szkolnym dziedzińcu zatrzymało się eleganckie, czarne auto z
którego wysiadło dwóch urzędników oraz 3 magomedyków. Jednym z
przedstawicieli Ministerstwa Magii był nie kto inny jak sam Korneliusz
Knot w towarzystwie Lucjusza Malfoya. Obaj nadzorowali
przetransportowanie Eleny do samochodu a później całą jej podróż, prawie
że do samego Little Hangleton. Jak Glizdogon jej obiecał kilka dni
wcześniej zorganizował jej niezwykle wspaniały prezent na święta. Dzięki
swemu niezwykłemu darowi przekonywania nakłonił Dumbledore'a by
pozwolił odesłać Elenę do domu, gdzie zajęłaby się nią rodzina. To
zrozumiałe dlaczego sam Minister Magii uczestniczył w przewiezieniu
młodej Riddle'ówny do jej rodzinnego dworu. Dziewczyna od dawna miała
pod swoją władzą Knota, który przez wzgląd na swoją słabość i uległość
prawie natychmiast podporządkował się woli dziewczyny. Dzięki tym
wszystkim zdarzeniom Elena Riddle obecnie leżała w swej komnacie w
dworku na obrzeżach miasteczka Little Hangleton. Za oknem szalała ulewa,
uderzając gwałtownie kroplami o szyby w oknie. Słysząc to dziewczyna
przymknęła powieki z przyjemnością wsłuchując się w muzykę deszczu. Od
czasu samego przybycia do Little Hangleton nie widziała ani razu swego
ojca, jednak zapewne było to spowodowane faktem, iż Czarny Pan ostatnimi
czasy był niezwykle zajęty. Szykując napaść na Ministerstwo Magii
musiał zaplanować wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Nie uchylając
powiek dziewczyna cicho wyszeptała:
-Ciekawe co teraz robi?....
-Przyszedł odwiedzić swoją córkę i spytać jak sie czuje...
Gwałtownie
otwierając oczy podniosła się spoglądając na drzwi, w których stał nie
kto inny jak sam Czarny Pan. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie widząc
zdziwienie na twarzy swej córki, po czym ruszył do niej. Siadając na
krawędzi łóżka delikatnie przytulił jej kruche ciało do siebie napawając
się jej bliskością. Obecność Eleny zawsze działała na niego
uspokajająco. Osoby tak podobnej do niego samego jak nikt inny. Sama
brunetka także wtuliła się w swego ojca czując jakby cały ból nagle
przeszedł. Pomimo tego wspanialego uczucia ból powrócił w chwili gdy
ojciec wypuścił ją ze swych ramion. Opadła ciężko na poduszki z cichym
sykiem.
-Widzę, że niewiele pomogły lekarstwa od tej kobiety, która uważa się za magomedyka?
-Prawie
wcale nie pomogły... Tato nie wiem co się dzieje. Minęło już tyle czasu
a ja z łóżka się ruszyć nie mogę. Zabiję Malfoya jak tylko przekroczy
próg tego domu.
Słysząc słowa dziewczyny Voldemort delikatnie
się uśmiechnął po czym wziął leżące na stoliku nocnym naczynie.
Wcześniej Elena nie zauważyła kiedy je tam postawił. Teraz przysuwając
miseczkę do ust swej córki wypowiedział jedno, krótkie słowo.
-Pij.
Ledwo
poczuła zapach unoszący się od wywaru spojrzała ze zrozumienienm na
ojca po czym zaczęła pić przygotowany przezeń eliksir. W tym czasie
Voldemort tłumaczył swój tok myślenia.
-Jesteś potomkinią
Szlachetnego Slytherina. Dodając do tego twoje umiejętności, jakich nie
ma żaden inny czarodziej... Wniosek jest oczywisty moja córko. na ciebie
nie działają zwykłe lekarstwa... Działa natomiast to co i mnie pomogło.
Nagini użyczyła nam ponownie swojego jadu, a ja przygotowałem dla
ciebie z niego eliksir. Nikomu innemu nie pozwoliłbym się do tego
zbliżyć. W tym świecie, my dwoje możemy ufać naprawdę małej liczbie
osób. Jednym z tych wyjątków jest Severus. Ma on nas za kilka dni
odwiedzić.
Gdy dziewczyna skończyła pić odstawił naczynie na
miejsce i uśmiechnąwszy sie delikatnie złożył na jej czole delikatny
pocałunek. Jednocześnie podniósł coś z ziemii i położył na kołdrze. Po
chwili przy piersi Eleny ułożyła się w kłębek Modnight i cicho
pomiaukując spojrzała na swoją panią z troską w zielonych oczach.
-Teraz
śpij kochanie. Musisz odpocząć i nabrać sił. Midnight będzie cię
strzec. Podbnie jak Nagini. Leży pod twoim łóżkiem. I oczywiście ja...
Po
raz ostatni obdarzył swoją córkę ciepłym uśmiechem, po czym cicho
wyszedł z pokoju. Ledwie drzwi za nim się zamknęły dziewczyna przytuliła
twarz do poduszki i oddała sie w ramiona Morfeusza.
-No
już wyjdź! No pokaż się ty tchórzliwa zmiotko do kurzu! Weź
współpracuj... Proszę cię sierściuchu. Wyjdź... Pokaż chociaż to coś co
podobno jest ogonem... No proszę cię...
-Draco?...
Blondyn
zesztywniał momentalnie podnosząc przerażony wzrok na stojącego za nim
mężczyznę. Na jego bladej twarzy natychmiast odmalował się wyraz ulgi,
gdy jego oczom ukazał się profesor eliskirów, ubrany jak zawsze w czarną
szatę upodobniającą go do wielkiego nietoperza.
-To pan, panie profesorze... Juz bałem się, ze ktoś inny.
-Kogo się spodziewałeś?
-Nieważne.
Odwracając się chłopak ponowił poszukiwania, na co Snape pokręcił głową z powątpiewaniem w oczach,
-Draco... Możesz mi wyjaśnić, czemu własnymi kolanami czyścisz podłogę w salonie Czarnego Pana?
Rzeczywiście
słowa bruneta znalazły pokrycie w rzeczywistości. Oto Draco Malfoy- syn
Lucjusza oraz Narcyzy Malfoy'ów- przemierzał salon w posiadłości
Czarnego Pana na czworaka, nawołując jedynie samemu sobie znane
stworzenie. Słysząc pytanie Mistrza Eliksirów blondyn westchnął, po czym
zaczął mówić nie przerywając poszukiwań.
-Rozkaz Czarnego Pana.
Za to co się stało w Hogwarcie zostałem zniżony do roli psa, albo
domowego skrzata. Teraz szukam kota Jego córki.
-Którego?
-Bodajże
syjamskiego. A zresztą... Czy to ważne? Ważne jest to, że muszę go
znaleść zanim Ona wybierze się na popołudniowy spacer, bo inaczej
zostanę potraktowany Cruciatusem.
-Powiedziałeś, że jesteś traktowany jak domowy skrzat? Co jeszcze robisz?
-No więc... Gotuję jej obiady...
-Ty gotujesz?
przed
oczami Severusa machinalnie stanął dumny Draco próbujący upichcić coś
jadalnego, co by nie uciekało z talerza. Niestety, nawet wyobraźnia
Severusa Snape'a, znana z wymyślania uczniom coraz to nowych kar nie
była w stanie sprostać takiemu wyzwaniu jakim był gotujący Malfoy...
-Yhm... Co jeszcze?
-Piorę
jej ciuchy, sprzątam jej rzeczy, karmię jej koty i robię jej zakupy...
Czuję się jak domowy skrzat... Nie dosypiam, nie dojadam... Mam cały
dzień podporządkowany pod nią...
-A teraz jeszcze czyścisz swoimi ulubionymi spodniami podłogę, tak?
-Dokładnie Tak... Zaraz, zaraz.. Słucham?
Severus
ruszył w stronę schodów słysząc za plecami zawodzenie Malfoya
próbującego doczyścisz białe, jedwabne spodnie, które otrzymał od
rodziców na początku roku szkolnego. Ledwie Mistrz Eliksirów dotarł do
schodów usłyszał z piętra tak miły mu, dziewczęcy głos.
-Witaj wujku.
Unoszac
głowę mężczyzna obdarzył uśmiechem swoją nastoletnią chrześniaczkę.
Elena uśmiechnąwszy się delikatnie ruszyła w stronę Snape'a. jej
delikatne ciało zostało obleczone w czarny, skórzany płaszcz podszyty
futerkiem. Na nogach miała ciepłe kozaczki, a na rękach rękawiczki.
Podchodzac do swego chrzestnego dziewczyna odezwała się melodyjnym
głosem.
-Idę na dwór. Może przejdziesz się ze mną? Mam jeszcze trochę czasu nim wybiorę się do miasta.
-Z wielką chęcią moja droga. Muszę z tobą porozmawiać.
Oboje
ruszyli w stronę drzwi i po chwili już znaleźli się w ośnieżonym
ogrodzie. Szli spokojnie, w przyjemnej ciszy przesuwając wzrok po
drzewach okrytych białym puchem. W pewnym momencie Severus przeniósł
wzrok na swoją chrześniaczkę obserwując uważnie każdy jej ruch. Szła
swobodnie, jakby uwolniona od wszelkich trosk. W tej chwili nie
przypominała córki Czarnego Pana- opanowanej pragnieniami swego ojca.
Nie była zimną, pozbawioną uczuć czarownicą lubującą się w czarnej
magii. W jej czerownych oczach lśniły iskierki niczym skrzący się na
Słońcu śnieg. Na ustach błąkał się delikatny uśmiech, a dłonie jakby
samoistnie sięgały po płatki. Z radością patrzyła jak śnieg topi się na
jej dłoni. W tym momencie wyglądała jak każda normalna, szczęśliwa
nastolatka.
-Eleno...
Dziewczyna przeniosła wzrok na swego
chrzestnego obdarzając go pytającym spojrzeniem. Akurat dotarli do
rzeki płynącej za posiadłością Czarnego Pana.
-Co się stało wujku?
-Jak się czujesz? Już jest lepiej?
-Tak... Oczywiście, ze tak.
Wychodzac przed siebie dziewczyna spojrzała na płynace po rzece kaczki i łabędzie.
-Mój
ojciec bardzo mi pomógł. Robił dla mnie ten sam eliksir wzmacniający,
który kiedyś ja mu przygotowywałam. Midnight także mi pomogła podobnie
jak Nagini. Od kilku dni czuję się świetnie. Jestem całkowicie zdrowa.
Teraz mogę wrócić do pomagania tacie.
Rozkładając ręce Elena spojrzała w Niebo uśmiechając się rozmażona.
-Nasze
plany są tak wspaniale dopracowane. Wystarczy jeszcze trochę poczekać i
będzie można zaatakować Ministerstwo. A potem, cały świat czarodziejów.
Nikt się nam nie sprzeciwi. Nikt nie jest wystarczająco silny.
Zniszczymy wszystkich po kolei, a gdy to nastapi mój ojciec i ja...
-Nie uda wam się.
Zaskoczona brunetka przeniosła wzrok z nieba na swojego chrzestnego patrząc na niego wzrokiem, mowiącym o jej niepewności.
-Chyba się przesłyszalam wujku. O czym ty mówisz?
-Nie
uda wam się. Przybyłem tu, by cię prosić o pomoc. Namów swojego ojca,
żeby zrezygnował z planów zapanowania nad światem czarodziejów.
Dumbledore jest zbyt silny i ma Pottera.
-Wujku, o czym ty
mówisz? Przecież wiesz jak jesteśmy potężni... Nikt nas nie zatrzyma. A
Potter zginie wraz z Dumbledore'm jako pierwsi. Wygramy i pozbędziemy
się niegodnych wizji świata Salazara Slytherina.
-Eleno mylisz się. Dumbledore ma wszędzie swoich ludzi. Twój ojciec nie jest wystarczająco silny. Nie wygra...
-U nas nie ma szpegiów. Wszyscy są lojalni wobec Czarnego Pana. Chyba że...
Momentalnie
w oczach dziewczyny pojawiło się zrozumienie, a z ust zniknął uśmiech.
Jej wargi prawie wogóle się nie poruszyły, gdy wyszeptała:
-...ty jesteś zdrajcą.
-Zgadłaś.
Jestem po stronie Dumbledore'a od wielu lat. On jest zbytnio potężny.
Nie dacie mu rady. Nie chcę żeby coś ci się stało.
Chciał dotknąć jej policzka, jednak odepchnęła jego rękę. Odsuwając się od niego spojrzała z niezrozumieniem w oczach.
-Elenko...
-Czyli kiedy mnie uczyłeś, wspierałeś, mówiłeś że pomożesz mi odnaleść mojego ojca... Kłamałeś...
-Musiałem. Nie mogłem pozwolić żeby On wrócił.
-Ale dlaczego?
-Bo
mam córkę. Nie narażę Laury na utratę rodziców przez jakąś niepoważną,
absurdalną wojnę wywołaną przez szalonego psychopatę...
Nim
zdążył dokonczyć zdanie, mroczny znak zapiekł go z niewyobrażalną siłą.
Padł na ziemię podnosząc wzrok na Elenę i dostrzegając, że to właśnie
ona użyła tej diabelskiej sztuczki.
-Eleno...
Z jego
gardła wydarł się kolejny wrzask gdy wzmocniła ból na przedramieniu
bruneta. Podeszła bliżej niego patrząc mu w oczy zimnym spojrzeniem
czerwonych oczu. Już nie przypominała beztroskiej dziewczyny sprzed
chwili.
-Nie waż się obrazać mojego ojca. Przez całe moje życie
odciągałeś mnie od celu mego istnienia... Twierdzisz bezsensowna
wojna... Więc twoja córka także ma żyć w strachu przed mugolami? A co z
twoją żoną?
-Saphira stoi po mojej stronie.
- Mogłam się tego spodziewać...
Odwracając
się ruszyła w stronę wyjścia z posiadłości. Snape zadowolony z takiego
obrotu sprawy, momentalnie zamilkł gdy zobaczył, że Elena zatrzymała się
i na niego patrzy.
-Masz tydzień żeby wyjechać z rodziną za
granicę. Nie wrócisz stamtąd już nigdy. Jeśli przekroczyć granicę
Wielkiej Brytanii albo nie wyjedziesz mój ojciec pozna prawdę, kto był w
jego szeregach zdrajcą. A ja osobiście zabiję ciebie, tego mieszańca,
którego pojąłeś za żonę oraz twojego bękarta.
Nim Severus zdążył
coś powiedzieć, dziewczyna wyrwała różdżkę zza paska i celując nią w
rzekę wymamrotała jakąś formułkę. Momentalnie rzeka przybrała kolor
czystego szkarłatu, po czym powracając do poprzedniego koloru zamarzla
całkowicie, aż do dna.
-Pamiętaj, że nie należy mnie lekceważyć...
Odwracając się Elena ruszyła w stronę wyjścia z posiadłości. Od tej chwili jej oczy pozostały zimne i bez uczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz