piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział 54- Powrót


Jesień niezwykle szybko odeszła w tym roku, ustępując miejsca wyjątkowo srogiej i śnieżnej zimie. Całe miasta zasypane były białym puchem, który chociaż w normalnych sytuacjach cieszył, obecnie jedynie sprawiał z każdą chwilą coraz większą trudność zarówno istotom magicznym jak i zwyczajnym mugolom. Każdy spodziewał się, iż po równie zimnej i deszczowej jesieni, zima przyniesie względne ukojenie oraz zapowiedź spokoju, tak wyczekiwanego przez każdego, kto choćby w najmniejszym stopniu zdawał sobie sprawę z sytuacji panującej w świecie czarodziejów. Już nikt nie był w stanie powstrzymać dziennikarzy wszelakich pism od umieszczania coraz to nowych, a także wyjątkowo prawdomównych artykułów na temat postępowania Czarnego Pana oraz Śmierciożerców. Dementorzy wcześniej ukrywający się po swym odejściu z Azkabanu, teraz jawnie pojawiali się w mugolskich i czarodziejskich dzielnicach, niekiedy nachodząc całe miasteczka i zostawiając je skute lodem rozpaczy i braku nadziei. Z każdym dniem pojawiało się coraz więcej osób, które doświadczyło pocałunku dementora, a w Ministerstwie Magii urzędnicy nie nadążali przyjmować zgłoszeń od osób zaniepokojonych zachowaniem swoich sąsiadów, członków swoich rodzin oraz przyjaciół. Co więcej- zdarzali się także i tacy, którzy w ogólnym chaosie widzieli doskonałą okazję do żartów i wzywali grupy uderzeniowe oraz patrole aurorów dla zwyczajnej zabawy… Ci czarodzieje byli karani niezwykle surowo, wysokimi grzywnymi oraz konfiskatą różdżek na określony czas… Świat Czarodziejów pogrążał się w chaosie. Pojawiły się pogłoski na temat planów Czarnego Pana, jakoby chciał on w najbliższym czasie zaatakować i przejąć Hogwart, jednak nikt nie odważyłby się od tym mówić wprost, w miejscu innym, niż zacisze swojego domu. Wiadome było jednak, iż w owych pogłoskach tkwi ziarenko prawdy. Było to pewne od momentu, gdy w Hogwarcie zaczęli pojawiać się tajemniczy czarodzieje i czarownice, mówiący w różnych językach, którzy spotykali się z profesorem Dumbledore’em, bądź opiekunami domów, po czym zostawali na jakiś czas w szkole, albo opuszczali ją pospiesznie w tylko sobie znanym kierunku. Wielu rodziców, wcześniej planujących zabrać swoje pociechy ze szkoły, po dyskusjach przeprowadzonych z dyrektorem wyjeżdżali do domu, zostawiając uczniów pod opieką dyrektora… Jednak mimo owego całego zamieszania, w którym wydawało się niemożliwym by ktokolwiek nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa obecnej sytuacji, w tym całym zamieszaniu znalazły się dwie osoby oddalone od owych problemów i zagrożeń… osoby, które w rzeczywistości powinny znajdować się w centrum przygotowań zarówno popleczników Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymieniać, jak i towarzyszy Dumbledore’a…

***

Ogień cicho trzaskał, ofiarowując zarazem przyjemnym ciepłem oraz światłem osobę siedzącą tuż przed gustownie wykonanym kominkiem. Jej głęboko czarne włosy opadały delikatnie na jej policzki i ramiona opatulone w ciepły, kaszmirowy sweter koloru trawy, a podkulone nogi, ułożone były bokiem w głębokim, miękkim fotelu. Mimo, iż dziewczyna nie odrywała wzroku od ognia, palce jej lewej dłoni mimowolnie przesuwały się po dokładnie owiniętej bandażem prawej ręce, a myśli nieustannie uciekały do tamtego feralnego dnia… Nie sądziła, iż zwykła wyprawa do Doliny Godryka skończy się dla niej tak tragicznie. Nie chciała tego wszystkiego co się wydarzyło, jednak nic nie mogła na to poradzić, przecież nie była w stanie od tak zmienić tego co już się zdarzyło…

 „Ten przerażający, rozdzierający krzyk wręcz szumiał jej w uszach i sprawiał, nie mogła trzeźwo myśleć. Dopiero po chwili dotarło do niej, iż ten krzyk nie wyrywa się z jej własnych ust, tylko należy on do jakiejś nieznanej jej nastolatki, która stojąc przy furtce przy wieży wpatrywała się w nią z przerażeniem… w nią, spaddającą wprost na wyłożoną kamieniami uliczkę… To działo się tak szybko… W jednej chwili Elena spadała, a w następnej tuż nad ziemią poczuła gwałtowne pociągnięcie… I zamarła w powietrzu opadając delikatnie na kamienie. Po chwili dopiero dotarł do niej pochodzący z wnętrza wieży odgłos szybkich kroków i już w następnej chwili pojawił się przy niej Harry, blady i przerażony.

-Ena… Co się tam stało?

-Ja…

Miała wrażenie jakby ktoś umieścił jej w gardle wielką bryłę lodu, która utrudniała jej oddychanie, a co dopiero mówienie… Spojrzała na chłopaka wzrokiem zasnutym mgiełką bólu po czym wychrypiała cichym głosem.

-Pomóż mi wstać… Harry, gdzie jest moja różdżka?

Widziała, że Potter się waha, ewidentnie obawiając się ją zostawić chociażby na chwilę, dlatego patrząc mu w oczy, młoda Ślizgonka wysyczała, zaciskając delikatnie palce na jego rękawie.

-Harry. Moja różdżka. Potrzebuję jej…

Brunet wyglądał na bardzo niezdecydowanego, jakby czuł się rozdarty pomiędzy pomocą przyjaciółce, a spełnieniem jej prośby, w końcu jednak zadziałało owe silne, stanowcze spojrzenie dziewczyny, dlatego wymacał dłonią leżącą na ziemi różdżkę i podał ją Elenie, na co dziewczyna, wycelowała najpierw koniec magicznego przedmiotu w przerażoną nastolatkę, cicho szepcząc.

-Oblivate..

Po tym prostym zaklęciu, wytworzyła na swojej ręce bandaż blokując w ten sposób rozprowadzanie się trucizny i ponownie zwróciła spojrzenie coraz mniej widzących oczu na Harry’ego, który od razu powiedział.

-Zabieram cię do Hogwartu.

-Nie… Harry, zabierz mnie do domu Założycieli.

-Eleno, nie bądź niemądra, musimy jak najszybciej znaleźć się w skrzydle szpitalnym… Albo u Snape’a. Ktoś musi cię…

-Nie… Harry, zabierz mnie do Domu Założcyeili.

Dostrzegając w oczach chłopaka niepewność, młoda Ślizgonka, syknęła z bólu, po czym unosząc się spróbowała wstać mrucząc.

-Sama się tam przeniosę.
-Nie! Ja… Już cię przenoszę…

Po tych słowach Harry sam wziął Elenę na ręce, nim ta straciła równowagę, po czym sprawnie przeniósł się wraz z nią wprost do Domu Założycieli. Tam też, natychmiast młoda Ślizgonka opierając się na Harry’m stanęła na podłodze i przywołując Kłamczucha, nakazała mu otworzyć pracownię Slytherina. Słysząc słowa Riddle’ówny, wręcz zamarł od razu chcąc jej zagrodzić drogę.

-Eleno, nie wolno ci, nie masz dość energii.

-Na to starczy mi sił…

Mówiąc to brunetka spojrzała na swego towarzysza chłodnym wzrokiem, po czym wymijając go, ruszyła zaciskając mocniej palce na ramieniu i po chwili Potter mógł usłyszeć zamykające się za nim drzwi do lochów. Miejsca, w którym spędziła kolejne godziny nad ważeniem odtrutki na jad Nagini… Odtrutki, która…”


-Odtrutki, która była w stanie jedynie zamknąć i usunąć jad z ręki, ale samej ręki nie uratowała…

Cichy, przepełniony goryczą głos wyrwał się z ust Eleny, przerywając ciszę panującą w pomieszczeniu. Ciągle nie była w stanie uwierzyć, iż straciła rękę, przez własną głupotę… Jedyną jasną stroną, którą była w stanie dostrzec, był  fakt, iż nie straciła dłoni władającej mocą.

Obecnie także go nie było i dlatego Elena siedziała w salonie, zamiast w swym pokoju by móc gdy tylko jej towarzysz wróci wypytać go o wszystko czego się dowiedział. Nie zawsze jej odpowiadał- czasem po prostu lekko kręcił glową milcząc, lecz przecież i ona miała przed nim tajemnice, dlatego nie widziała w tajemnicach bruneta nic złego… Teraz także w momencie gdy zobaczyła jak ogień w kominku zmienia kolor, natychmiast wstała z fotela i przyzywając za pomocą zdrowej ręki kubek i dzbanek z ciepłą herbatą, tak że gdy tylko brunet pojawił się na dywaniku przed kominkiem, od razu pomogła mu zdjąć płaszcz i wsunęła mu w dłoń ciepłe naczynie z parującym napojem.
-Harry, wszystko dobrze?
Mówiąc to dziewczyna spojrzała z uwagą i troską na twarz towarzysza, która wydawała się w tym momencie wręcz nienaturalnie poważna.
-Harry?
-Musimy wracać.
-Co proszę?
Młoda Ślizgonka w pełni skupiła spojrzenie swych czerwonych ślepi na Potterze jakby spodziewała się, iż ten stroi sobie z niej żarty, jednak chłopak nadal pozostawał poważny co nakazywało jej zacząć myśleć, iż Harry na pewno nie żartuje.
-Ale… Harry. Gdzie mamy wracać?
-Do Hogwartu.
Po tych słowach brunet usiadł na fotelu wcześniej zajmowanym przez Elenę i spuszczając lekko wzrok powiedział.
-Spotkałem się z Syriuszem.
-Z kim się spotkałeś?
-I on powiedział mi o planowanym przez Voldemorta..
-Harry , proszę nie mów jego imienia…
-ataku na Hogwart. Tam są wszyscy nasi przyjaciele, a Voldemot…
-Harry.
-chce mnie i dlatego musimy się tam zjawić. Ostatni horkruks musi być ukryty w Hogwarcie, jestem tego pewny, dlatego wybierzemy się tam, znajdziemy go, zniszczymy i pozbędziemy się Voldemorta raz na zawsze.
-HARRY!
Elena patrzyła na chłopaka wzrokiem, w którym z każdą chwilą rosła obawa. Nie mogła uwierzyć w to co własnie słyszała z ust tego chłopaka. Przecież starała się go odciągnąć od Hogwartu, od wszystkiego co było związane z wojną, a teraz on nie dość, że spotkał się ze swym ojcem chrzestnym to w dodatku zaplanował powrót do tego więzienia oraz domu obłudy i kłamstwa… A ona nie wiedziała jak go od tego odwieźć.
-Harry, to nie jest dobry pomysł. Przecież wiesz, że Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zależy głównie na schwytaniu i zabiciu ciebie. Nie możesz od tak oddać się w jego łapy. Przecież Hogwart sobie poradzi, jest tam Dumbledore, nauczyciele, oni…
-Eleno, tam są wszyscy nasi przyjaciele! Nie możemy ich zostawić. Twoi Ślizgoni, moi przyjaciele z Gryffindoru, Huffelpuffu i Ravenclawu. Nie możemy ich od tak zostawić.
-A co chcesz zrobić? Jak chcesz z nim walczyć w pojedynkę? Co zdziała jeden czarodziej przeciwko takiej potędze?
-Przecież nie będę sam, ty tam będziesz oraz każdy komu zależy na Hogwarcie.
-Ale…
-Eleno! Ja nie zmienię swojego zdania…
Opór widoczny w oczach Pottera sprawił, że Elena w pełni zrozumiała, iż nie jest w stanie odwieźć go od tego pomysłu dlatego wzdychając cicho, zagryzła zęby na dolnej wardze, opadając na kanapę bezwładnie niczym marionetka, której lalkarz odciął sznurki. Spuściła lekko wzrok, po czym wyszeptała cicho.
-Harry, daj mi się nad tym spokojnie zastanowić…
-Eleno, ja…
-Proszę… Daj mi się nad tym zastanowić. Nie wolno nam postępować pochopnie…
-Ja… Jak chcesz.
Po tych słowach Gryfon wstał gwałtownie z fotela i wyszedł z salonu pozostawiając Riddle’ównę samą. Ona zaś podeszła do kominka i siadając na wcześniej zajmowanym przez Pottera fotelu, przymknęła lekko powieki i spuszczając wzrok, wczesała palce we własne włosy, podczas gdy na jej ustach pojawił się cień uśmiechu, a ona sama wyszeptała cicho.
-Uparty i niesłuchający dobrych rad… To zdecydowanie rodowity Gryfon… Tylko nie wiem czy on zdaje sobie sprawę z faktu, iż idzie na pewną śmierć…
Po czym unosząc wzrok Elena spojrzała na tańczące w kominku płomienie szepcząc.
-A ja nie jestem w stanie go od tego odwieźć…

***

 -Panie mój... Wybacz, że przeszkadzam ci w twych rozmyślaniach...
-Nie masz za co przepraszać Lucjuszu. Twe towarzystwo nigdy nie jest przeze mnie niechciane. Jednak dziwi mnie fakt, iż się tutaj pojawiłeś, chociaż powinieneś być obecnie pośród Śmierciożerców. Czy coś się stało, że pojawiłeś się nagle w mym pokoju?
Czerwień i stal zetknęły się z sobą, gdy oczy obu mężczyzn się spotkały. Wysoki blondyn stał tuż przy drzwiach w  pokoju z fotelem i kominkiem, w którym przed laty spotkał się Lord Voldemort ze swą wówczas tajemniczą uzdrowicielką oraz młodym Bartym Crouchem, podczas gdy na przeciwko znajdował się nie kto inny, jak sam Czarny Pan mierzący swojego podwładnego uwaznym spojrzeniem wężowych oczu.
-Panie... Otrzymałem własnie kolejną wiadomość od Blacka.
-No i? Czyżvby Dumbledore zaczął podejrzewać, gdzież to mogłem się ukryć?
-Ależ nie, Mój Panie... Dimbledore nadal niczego nie podejrzewa, jednak zdradził Zakonowi, iż z każdym dniem zwiększa się liczba potężnych czarodziejów z dalekich krain którzy zgodzili się ofiarować swą pomoc przy obronie Hogwartu.
-Czarodziejów z dalekich krain mówisz, drogi Lucjuszu..
Słysząc wypowiedź Śmierciożercy, Voldemort odwrócił spojrzenie na palenisko, obserwując lekko przeskakujące po drewnie iskry ognia, by w końcu powiedzieć ze spokojem.
-W takim razie termin ataku na Hogwart musi zostać przesunięty.
-Na… na kiedy mój Panie?
-Na jutrzejszy dzień.
W momencie gdy Czarny Pan wypowiedział te trzy słowa, w pokoju zapanowała iście przerażająca cisza, w czasie gdy na nowo spotkały się oczy obu mężczyzn, w rzeczywistości tak niesamowicie do siebie podobnych.
-Panie… Ale…
-Słucham.. Co cię trapi Lucjuszu? Widzę, iż jest sprawa która nie daje ci spokoju, a ja mam do ciebie i twego rodu szacunek przez wzgląd na waszą bogatą tradycję czystej krwi, dlatego też unikam używania na tobie legilimencji.
-Dziękuję ci Panie, za twą dobroć… Mnie… Chodzi mi o Elenę, a twą córkę Panie. Co z nią?
Pytanie Lucjusza Malfoya sprawiło, iż na spojrzenie Czarnego Pana padł cień, który wywołał poczucie niepewności u śmierciożercy przez co ten niezwykle szybko opuścił komnatę Voldemorta. Czarnoksiężnik w tym samym czasie zaś odwróciwszy się podszedł do kominka i siadając w fotelu, delikatnie dotknął łba Nagini- węża, który pozbawił jego córki władzy w jednej ręce… Całe Little Hangleton pokryło się ciszą i mrokiem, w czasie gdy Czarny Pan wyszeptał cichym, sykliwym głosem.
-Elena… Ona już wybrała drogę którą chce kroczyć… i musi ponieść tego wszelkie konsekwencje… 
Po tych słowach wzrok mężczyzny skierował się na gasnący za oknem dzień, chociaż nie był on widoczny przez mroczne chmury zebrane na niebie. Chmury zwiastujące koniec obecnego świata
czarodziejów oraz przyszłe przybycie nowego świata...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz