czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział 57- "To twoja decyzja. I to będzie twoja wina..."



W tej jednej chwili wydawało się jakby cały świat zamarł, jakby każdy na świecie zastygł w bezruchu, a owa niezwykła klątwa pominęła jedynie dwójkę młodych adeptów magii, wpatrując się w siebie nawzajem.
-E…Eleno? Co ty zrobiłaś?
-Spowolniłam czas wokół nas, na tyle mocno, że wszyscy wokoło wydają się zatrzymani w czasie.
-Ale… dlaczego to zrobiłaś?
Słysząc pytanie chłopaka, młoda Riddle’ówna westchnęła cicho, wysuwając przed siebie dłoń.
-Chodź ze mną Harry.
-S… słucham?
-Chodź ze mną… Odejdźmy razem stąd.
-Ale… Ale walka… profesor Dumbledore… I Voldemort.. Możemy to nareszcie zakończyć. On jest już śmiertelny, wystarczy, że…
-Harry…
Brunet pierwszy raz słyszał taki ton głosu u swojej towarzyszki. Głosu przepełnionego jakby irytacją i zniecierpliwieniem. W tym momencie Elena brzmiała jak matka, która upomina swojego syna, zbytnio upierającego się przy nowej zabawce…
-Eleno? Co się dzieje?
Na pytanie chłopaka, Ślizgonka westchnęła cicho, po czym ruszyła do Pottera spokojnym krokiem. Odgłos jej butów niósł się po całej Wielkiej Sali, gdy zbliżała się do Złotego Chłopca, by w końcu ująć jego dłoń w swoją i patrząc mu w oczy powiedzieć.
-Harry, chodźmy… Wracajmy do Domu Założycieli.
-Ale… dlaczego?
-Przecież kochasz Hogwart… A Dom Założycieli został stworzony na podobieństwo Hogwartu, prawda? Będziesz tam szczęśliwy…
Po czym uśmiechnąwszy się czule, Elena przekrzywiła lekko głowę w bok mówiąc z ciepłem i delikatnością w głosie.
-Oboje będziemy tam szczęśliwi, nim nie powstanie nowy świat, który my…
-Eleno, o czym ty mówisz? Przecież jesteśmy o krok od pokonania Voldemorta, a ty…
-Harry… To twoja walka?
Na pytanie młodej Ślizgonki, stojący przed nią chłopak w pierwszej chwili zamarł niepewny co właściwie powinien odpowiedzieć na jej pytanie, ona zaś kontynuowała równie łagodnym głosem, chociaż zabrzmiała w nim już nutka zniecierpliwienia.
-To nie twoja walka… Jeśli chcą walczyć, to niech walczą, niech się nawzajem pozabijają… ale to nie jest nasza walka.. Chodź, wracajmy.
-Nie mogę.
-Słucham?
-Nie mogę. Eleno, tutaj czeka na mnie moje przeznaczenie. Znasz przepowiednię, wiesz że mam pokonać Voldemorta, albo on zabije mnie… Poza tym tutaj toczy się walka… Ty też walcz, nie odwracaj się od tych, którzy w ciebie wierzą…
-Czyli… Czyli odrzucasz moją pomoc?
-Nie… Eleno, ja przecież…
Widząc ów cień, który ukazał się w oczach dziewczyny  Gryfon natychmiast ujął jej dłoń pewniej mówiąc z delikatnym uśmiechem.
-Ja przecież cię potrzebuję… Oboje mamy tutaj zadanie do wykonania, więc wykonajmy je… Spełnijmy nasze przeznaczenie.
-Naprawdę tego pragniesz?
-Tak… Oczywiście… Eleno, bardzo tego pragnę…
Uśmiech zrozumienia, który pojawił się na ustach chłopaka gdy tylko brunetka zadała mu owe pytanie, bardzo szybko zamarł, w momencie gdy w oczach dziewczyny pojawił się chłód, a ona sama odsunęła się od niego zabierając swoje dłonie od jego, po czym cofając się, z każdym krokiem zwiększając tym samym odległość między nimi, sięgnęła dłonią po różdżkę.
-Eleno?
-Zapamiętaj jedno Potter… To ty wybrałeś to rozwiązanie. I to będzie twoja wina.
Po czym stając w odpowiedniej odległości, Riddle’ówna uniosła nad głowę różdżkę jednocześnie szepcząc odpowiednie zaklęcie, przez co z końca trzymanego w jej dłoni przedmiotu, wystrzelił w powietrze strumień potężnej energii i już w następnej chwili Harry ponownie poczuł jakby wrzucono mu do żołądka garść kostek lodu, a w następnej chwili już zaklęcie zostało cofnięte i czas wrócił do normalnego biegu… Jednak Harry nie zwrócił na to uwagi. Cały czas wpatrywał się w stojącą przed nim dziewczynę, nie będąc pewnym co się dzieje.
-Eleno… Dlaczego?
Siląc się na uśmiech, młody czarodziej zaśmiał się nerwowo, przez co zwrócił na siebie uwagę wielu obecnych w Wielkiej Sali, przerywając wszelkie walki. Wydawało się, jakby w tym momencie ponownie ktoś rzucił zaklęcie władzy nad czasem albowiem oczy wszystkich skupiły się na owej dwójce, której przez wiele miesięcy tak długo szukano.
-Eleno, czemu tam odchodzisz? Przecież… Przecież mieliśmy wypełnić nasze przeznaczenie. Więc stań po tej właściwej stronie.
-Potter, sam nie rozumiesz o czym mówisz… Nie wiesz tak wielu istotnych spraw, o których gdybyś wiedział, nigdy byś nie podjął wielu ze swych decyzji.
-Ale ty… dlaczego tam…
-Wypełniam moje przeznaczenie.
Po tych słowach dziewczyna podeszła i stanęła tuż przy Czarnym Panie, który nie spuszczał z niej czujnego spojrzenia wężowych oczu, chociaż na ustach błąkał mu się delikatny, ledwo widoczny uśmiech.
-Jak to? E… Eleno, przecież… To nie jest właściwa strona.
-Dla mnie tak.
-Co… Co to znaczy?
-To bardzo proste Potter… Przecież nie stanę do walki… Przeciw własnemu ojcu..
Słowa Eleny miała znacznie większą moc niż zaklęcie uśmiercające. W jednej chwili w całej Wielkiej Sali wszyscy zamarli w czasie gdy na ramieniu młodej czarownicy pojawiła się dłoń Lorda Voldemorta, a on sam powiedział cichym głosem.
-Dobrze znów mieć cię blisko siebie.
-Ja zawsze byłam blisko ojcze… Nawet gdy mnie nie widziałeś…
Oczy dwójki potężnych czarnoksiężników spotkały się, a na ich ustach pojawił się delikatny, przepełniony tęsknotą uśmiech…  W tej jednej chwili na nowo cała sala zamarła w bezruchu, gdy nagle ciszę niczym błyskawica, przeszył głos młodego Pottera, wpatrującego się w swą dawną towarzyszkę z niedowierzaniem oraz zawodem w oczach.
-Eleno… co to znaczy? O czym ty mówisz? Przecież…
-Potter, ty naprawdę jesteś aż tak głupi?
-Słucham?
-Aż tak ciężko ci zrozumieć to co właśnie do ciebie mówię?
Ślizgonka patrzyła na Harry’ego z mieszaniną drwiny oraz pewności w oczach, z uśmiechem pozbawionym wszelkich pozytywnych emocji, chociaż jeszcze nie tak dawno te same oczy patrzyły na chłopaka z ciepłem i czułością, niczym oczy matki albo siostry… albo ukochanej dziewczyny.
-Eleno, proszę przestań się wygłupiać… przecież mamy zadanie do wykonania. Przecież zaczęliśmy je wspólnie. Razem szukaliśmy horkruksów i…
-Potter, Potter… Nie sądziłam, że jesteś aż tak ograniczony… Chociaż w sumie należysz do Gryffindoru więc nie ma co się dziwić, że jesteś jaki jesteś…
-O czym ty mówisz?
-Jeśli nie rozumiesz, ja nie mam zamiaru wyprowadzać cię z błędu.
Nim Harry zdążył zareagować na słowa swojej dawnej towarzyszki, nim choćby był w stanie otworzyć usta by coś powiedzieć, Riddle’ówna wycelowała w niego różdżkę, co natychmiast sprawiło iż wszystko wokoło ponownie ożyło. Naraz ze strony zwolenników Dumbledore’a oraz młodego Pottera posypał się grad zaklęć na który natychmiast odpowiedzieli poplecznicy Czarnego Pana. Walka rozgorzała na nowo. Zaklęcia płynęły ze wszystkich stron, krzyki walczących rozbrzmiewały w Wielkiej Sali z niewiarygodną wprost siłą. Nawiązywały się nowe pojedynki, w których w pełni nie było wiadome kto walczy sam, a kto ma przy sobie towarzyszy  gotowych pomścić  poległego natychmiast po jego śmierci. Bitwa toczyła się wszędzie, w każdym zakamarku tego pomieszczenia, wręcz nie można było dojrzeć miejsca gdzie nie ścierały by się dwie różdżki, a ich właściciele w ten sposób nie starali się ukazać, iż to oni stoją po właściwej stronie podczas gdy przeciwnik się myli. Walki nie odpuszczał także żaden z czwórki najpotężniejszych czarodziejów. Elena i Czarny Pan, obecnie stojąc do siebie plecami i opierając się nawzajem o siebie odpierali ataki Harry’ego Pottera, a także jego mentora i wzoru, którego najwidoczniej starał się naśladować. Było jasne, że biała strona pragnie pokonać popleczników Czarnego Pana w jak najkrótszym czasie eliminując ich raz na zawsze. Rzecz jasna, każdy, kto postanowił stanąć po stronie Lorda Voldemorta, wierząc w jego wizję świata, a także ufając iż mężczyzna jest w stanie wprowadzić swoją wizję w życie… Każdy z owych czarodziejów i czarownic także nie miał zamiaru poddać się chcąc za wszelką cenę bronić własnych marzeń oraz przekonań. Takie przeświadczenie oraz pragnienie walki o słuszną swoim zdaniem sprawę można było dostrzec także na obliczu Eleny Riddle i jej ojca. Oboje ciskali zaklęciami z pogranicza czarnej magii we wszystkie strony, celując nie tylko w swoich dwóch, głównych przeciwników, ale także i w inne osoby, które zadeklarowały swoją przynależność do Armii Dumbledore’a. Młoda Ślizgonka jednym, sprawnym ruchem  trafiła zaklęciem paraliżującym Kingsleya, mającego właśnie zaatakować urokiem w Dracona Malfoy’a, a Czarny Pan w tej samej chwili udaremnił dwóm indyjskim czarodziejom uśmiercenie Yaxleya i Arachne, kolejnej Ślizgonki stawiającej dobro rodziny powyżej nieznanym jej czarodziejom i czarownicom. Jedynie dla wprawnego oka było widoczne, iż oboje w pełni znają się na tym co robią i że na pewno nie pozwolą przegrać własnym poplecznikom… W tej samej chwili, w której na nowo stanęli blisko siebie, młoda czarownica usłyszała cichy, kojący głos swojego ojca.
-Eleno, córeczko nie martw się. Lada chwila zjawią się tutaj nasi poplecznicy, których zostawiłem w Zakazanym Lesie. Ta walka jest już przesądzona.
Na słowa własnego rodziciela, brunetka uśmiechnęła się delikatnie unikając jednocześnie kolejnego uroku wymierzonego prosto w nią, po czym wymruczała równie cicho.
-To wspaniale tato… A kto dowodzi tymi posiłkami?
-Severus i Saphira.
-Kto?
W pierwszej chwili Elena była pewna, że się przesłyszała i dopiero po chwili dotarło do niej, iż jej ojciec nie zdaje sobie sprawy z prawdziwych intencji hogwarckiego Mistrza Eliksirów oraz jego żony.
-Tato, to zły pomysł… Oni…
Jednak już nie dane było Czarnemu Panu usłyszeć co chciała powiedzieć jego córka, albowiem w tej samej chwili w wejściu do Wielkiej Sali pojawiła się dwójka tak wyczekiwanych przez niego czarodziejów. Severus wraz z małżonką stanęli w wejściu jednocześnie dobywając różdżek i rzucając się w wir walki.
-Widzisz córko? Teraz już jest pewne, że…
Momentalnie uśmiech zamarł na twarzy mężczyzny gdy dostrzegł kogo atakuje dwójka przybyłych. Pierwszy raz od rozpoczęcia owej bitwy, ostatecznej walki pomiędzy czarną a białą magią, Lord Voldemort poczuł się zdezorientowany i niepewny, gdy widział jak dwoje osób, które uważał za swych wiernych popleczników atakuje Śmierciożerców powalając ich jednego, za drugim. A wraz z przybyciem Snape’ów do Sali wkroczyli także przedstawiciele Zakonu Feniksa, którzy wcześniej nie mogli się przedostać przez stworzoną za sprawą mocy Śmierciożerców osłonę. Teraz także i oni wkroczyli do walki powalając jednego czarnoksiężnika za drugim i zwiększając zarazem siły oddziałów Dumbledore’a.
-Co.. Co to znaczy? Gdzie jest Bella? Gdzie są inni..
-Ojcze… Pani Bella nie żyje… Minęłam jej ciało gdy tutaj biegłam…
Słowa Eleny całkowicie wyprowadziły Czarnego Pana z równowagi. W jednej chwili mężczyzna uniósł różdżkę i zaczął z zwielokrotnioną siłą uderzać w swych przeciwników, chcąc jak najszybciej zakończyć ową farsę. Patrzył na to co się dzieje i nie mógł w to uwierzyć. Oto jego najpotężniejsi poplecznicy padali, albo obracali się przeciwko niemu. Ci, którym zaufał i którym wybaczył ich winy, opuszczenie go, teraz ponawiali swoją zbrodnię a on nic nie mógł na to poradzić… Miał wrażenie jakby popadł w trans, z którego wyrwał go dopiero krzyk Eleny.
-Ty zdrajco! Nie waż się celować w swych dawnych uczniów!
Po czym Elena wyrwała się do biegu, zaciskając palce na różdżce i celując nią wprost w pierś Severusa Snape’a. Mężczyzny, któremu tak bardzo ufała, którego kochała, a który bezczelnie ją zdradził i zostawił, który ją oszukiwał przez całe życie i który właśnie walczył z wycofującymi się braćmi Flint. Czerwień i czerń ich oczu się spotkały w momencie gdy młoda Riddle’ówna krzyknęła.
-AVADA KE….
I w tej samej chwili tuż nad jej ramieniem przeleciał promień zielonego światła, a za plecami rozległ się pełen wściekłości wrzask.
-Potter! Nie waż się atakować mojej córki!
Te słowa… Niemożliwe…”
Elena Riddle zamierając wpół kroku opuściła różdżkę obracając się i kierując wzrok na swojego ojca. Niczym w transie widziała jak mężczyzna odbija zaklęcie Pottera, co wykorzystuje Dumbledore… Oraz sam Potter. Niczym na zwolnionym filmie młoda czarownica obserwowała z wyrazem przerażenia na twarzy, wargi dwóch czarodziejów wypowiadające zaklęcie uśmiercające, które ugodziło wprost w pierś największego czarnoksiężnika wszechczasów. Po policzkach dziewczyny potoczyły się łzy, gdy obserwowała jak ciało powoli osuwa się na podłogę, a oczy Lorda Voldemorta zastygają w wyrazie niemalże uprzejmego zdziwienia.
-Tato…
Wyszeptała cicho owe słowa i w następnej chwili została powalona i unieruchomiona z wykręconymi na plecy rękoma. Siła z którą ją potraktowano sprawiła, że wypuściła z dłoni różdżkę, która potoczyła się cicho po podłodze. Wszelkie walki zamarły, zostały przerwane, w tej jednej chwili. W momencie gdy Czarny Pan opadł na podłogę… martwy… Walka została zakończona, do każdego owa oczywistość docierała powoli, jednak na tyle mocno by spowodować, iż nagle wszyscy Śmierciożercy rzucili się do wyjścia… Poplecznicy Dumbledore’a oraz ci wszyscy, którzy zawierzyli Potterowi, rzucili się w pogoń wyłapując uciekinierów, jednego po drugim… Rozpoczął się pościg, w którym stojący po stronie czarnej magii nagle stali się zwierzyną.. Jednak do jej uszu to nie docierało… Czuła stalowy uścisk rąk Mistrza Eliksirów na swoich nadgarstkach, widziała radosne, przepełnione zadowoleniem i triumfem twarze osób, które pozostały w zamku… W zamku w którym naraz rozbrzmiał przepełniony rozpaczą i smutkiem krzyk brzmiący niczym skowyt zranionego zwierzęcia. I ów krzyk wydobywał się z ust samej Eleny… Czarodziejki, która była nadzieją świata czarnej magii na lepszy żywot… I która nie wypełniła swego przeznaczenia… Czarodziejki, która była chlubą Slytherinu… Z gardła młodej Riddleówny wyrwał się przepełniony rozpaczą i bólem krzyk… Krzyk po stracie ukochanego ojca…

***
Mimo, iż przez pewien czas brakowało tutaj dementorów, Azkaban nie zmienił się aż tak bardzo. Obecnie był on zapełniony, tak że nie było żadnej wolnej celi. Nawet jedna, przygotowana, chociaż nigdy wcześniej nie użyta obecnie była zajęta… Właśnie w kierunku owej celi szedł czarnowłosy czarodziej, z blizną w kształcie błyskawicy na czole i z determinacją wymalowaną na młodej twarzy. Nikt nie kłopotał się tym, by osoba która była sądzona pojawiła się na rozprawie, ponieważ i tak wszelkie dowody były już zebrane, a wyrok zapadł nim rozprawa się rozpoczęła. Zapewne także nikt by nie poinformował jej o podjętej decyzji, jedynie on jeden chciał to zrobić. By spojrzeć jeszcze raz w te oczy i możliwe, że otrzymać odpowiedzi na dręczące go pytania, dlatego też wszedł do nieuczęszczanego korytarza, na najniższym poziomie Azkabanu, gdzie znajdowała się tylko jedna cela, zabezpieczona wszelkimi zaklęciami oraz barierami ochronnymi. Stopniowo gdy przemierzał kolejne metry, zaklęcie unosiły się przed nim i opadały gdy tylko je minął, aż w końcu stanął przed stalowymi drzwiami i otworzywszy je, ponownie znalazł się w jej obecności. Ich oczy spotkały się, a brunet powiedział cicho.
-Eleno…
-Potter…
Młoda Riddle’ówna siedziała w rogu pomieszczenia. Cela nie była duża, o połowę mniejsza od pozostałych, a także pozbawiona wszelkich wygód.
-Postanowiono iż do konca swoich dni będziesz tutaj. Nie zastosują wobec ciebie pocałunku dementora, ponieważ  byłaby to zbytnio łagodna kara dla kogoś takiego jak ty.
Po swoich słowach Harry Potter był pewien, iż usłyszy jakąkolwiek odpowiedź dziewczyny, jednak ona milczała. Dlatego też zaczął zasypywać ją pytaniami. Chciał wiedzieć dlaczego to wszystko robiła, czemu go okłamała i czemu chciała go wykorzystać do swoich celów, jednak Elena ciągle milczała, jedynie patrząc w czarodzieja pozbawionym emocji wzrokiem. Jakby była marionetką, której lalkarz obciął sznurki i pozostawił samej sobie.. W końcu zniechęcony jej milczeniem, Potter zacisnął zęby i odwracając się powiedział.
-Spędzisz tutaj resztę swoich dni, odpowiadając za zbrodnie których się dopuściłaś.
I gdy już Harry miał opuścić celę, usłyszał za sobą cicho wypowiedziane swoje nazwisko, a gdy spojrzał na skazaną, Elena wyszeptała cichym glosem.
-Zapamiętaj Potter. To twoja decyzja i to będzie twoja wina… Ty poniesiesz tego konsekwencje.
Nic nie zrozumiał z jej słów. I nie był pewien czy chce zrozumieć. Bez słowa zamknął za sobą drzwi, a następnie opuścił Azkaban… W momencie gdy ostatnie zaklęcie ochronne opadło, cela, a wraz z nią całe piętro pogrążyło się w ciemności i ciszy… W owej ciszy nie było słychać nawet fal rozbijających się o brzeg wyspy, na której zbudowano więzienie dla czarodziejów. W owej ciemności można było dostrzec tylko dwie rzeczy… Oczy lśniące niczym oczy węża… A także lśniący w mroku medalion… Srebrny medalion z błyszczącymi, rubinowymi oczami…

***
I tutaj kończy się ma rola. Prawdopodobnie ostatni rozdział opowieści o Elenie Riddle. Co będzie dalej nie jest w pełni zależne ode mnie... Mam nadzieję, iż wszystko to co się działo odpowiadało wam, a pewne tajemnice, które nie zostały odkryte... Owe tajemnice możliwe, że po prostu pozostaną tajemnicami... Od was zależy czy córka Czarnego Pana zakończy swój żywot w podziemiach Azkabanu, czy też czeka ją inna przyszłość... 
Elena Riddle

środa, 23 stycznia 2013

Rozdział 56- Prawda

Krótka informacja:
Z boku bloga od dzisiaj została umieszczona ankieta, w której możecie zagłosować czy chcecie dalszej opowieści o Elenie Riddle z innym zakończeniem, czy też w pełni was obecne zakończenie satysfakcjonuje. na podstawie owych głosów zdecyduję, czy pojawią się następne rozdziały. A teraz zapraszam do czytania.
Elena Riddle


***

Znów ta ciemność… Mrok, który ją otaczał nie różnił się w niczym od tamtych mrocznych dni przepełnionych bólem, okrucieństwem i samotnością… Nie był to ten sam mrok, który otoczył ją gdy stała się ofiarą zemsty Malfoya.. Nie był to ten sam rodzaj ciemności, znany jej z momentu gdy spadała z wieży w Dolinie Godryka. Nie… To była inna ciemność, inny mrok… Przypominał on wręcz łudząco, ów mrok który spowijał całe jej dzieciństwo spędzone w domu niekochającej jej matki. Przypominał te czasy, kiedy nocami drżała ze strachu, a w ciągu dnia z nieprzerwanie zadawanego bólu. Najgorzej było wtedy gdy przez dłuższy czas w posiadłości rodziny Morino nie pokazywał się Severus. Wtedy Narcyza Morino zaczynała czuć się coraz bardziej bezkarnie i wykorzystywać owe uczucie przeciwko własnej córce katując ją zaklęciami niewybaczalnymi oraz urokami z pogranicza czarnej magii… Tak, zdecydowanie to był TEN rodzaj mroku. Ciemność, w której czasem pojawiała się mała iskierka ciepła i światła, niknąca jednak równie szybko, jak szybko się pojawiała. A zjawiala się na ogół nocą gdy już spała… Wtedy też czuła na swoim czole i włosach delikatny, ciepły dotyk, a do jej uszu docierał cichy, męski głos dodający jej otuchy i zapewniający o swojej obecności i ochronie.. Lecz ów głos zanikał gdy tylko zaczynała wybudzać się opuszczając objęcia Morfeusza i nim zdążyła otworzyć oczy, ciepła dłoń znikała, a wraz z nią także ów głos… jednak teraz było inaczej. Ponownie poczuła ową dłoń i tak jak w przeszłości, do jej uszu dotarł cichy szept przywołujący jej imię. Pierwotnie młoda Riddle’ówna miała wrażenie, iż nie da rady wyrwać się z owej ciemności, w której zaczynała się dusić. Jak w bagnie, niczym w głębokim mule, ale w tej jednej chwili poczuła przypływającą iskierkę nadziei i wiary. Powoli wynurzała się z odmętów ciemności, a do jej bezwładnego ciała i umysłu poczęły docierać wszelkie bodźce z zewnątrz. Zaczęła czuć zimno śniegu na którym leżała, czuła czyjś dotyk, gdy dziwnie znajome ręce obróciły ją na plecy, a następnie owa dłoń otarła jej z policzka śnieg, a po chwili poczuła coś jeszcze. Delikatne łaskotanie na policzku, które sprawiło, że jeszcze silniej zaczęła walczyć o wyrwanie się z owego odrętwienia, w które wpadła aż w końcu jej się udało. Stopniowo zaczęła uchylać powieki, obserwując jak początkowo niewyraźny obraz zaczyna się wyostrzać, by w końcu ułożyć się w postać…
- Pan Malfoy…
Patrzyła na pochylającego się nad nią mężczyznę niby w transie, jednocześnie czując na policzku muskanie jego blond włosów. Czarodziej ewidentnie sprawdzał jej puls oraz oddech, a teraz gdy otworzyła oczy, nie mógł oderwać od niej wzroku, tylko po to by naraz ująć delikatnie jej dłoń cicho mówiąc.
-Żyjesz..
-Gdzie… Gdzie jest pański syn?
-Minąłem go podczas patrolu… I wtedy powiedział mi co się stało.
-Ale… dlaczego pan tu jest? Dlaczego tak bardzo mi pan pomaga?
-No dobrze… teraz musisz się przez chwilę nie ruszać, aż twoje cialo względnie się ogrzeje.
Mówiąc to, Lucjusz wydawał się nie słuchać młodej Ślizgonki, zdejmując z podróżną pelerynę i po chwili, gdy dziewczyna usiadła, od razu założył jej ów kawałek odzieży na ramiona, a Elena natychmiast poczuła przyjemne ciepło.
-Panie Malfoy?
-Ja zaraz będę musiał wracać do twego ojca, bitwa się jeszcze nie skończyła, a ty gdy tylko wydobrzejesz uciekniesz stąd, dobrze?
-Panie Malfoy!
Dziewczyna nie wiedziała dlaczego, jednak z każdym dniem miała wrażenie, iż wszyscy wokoło coraz mniej słuchają tego co chce powiedzieć, dlatego też teraz musiała krzyknąć by zwrócić na siebie uwagę Lucjusza Malfoya. Mężczyzna słysząc jej krzyk, spojrzał na brunetkę ze zdziwieniem i lekką obawą w oczach, jakby nie był pewien czy chce usłyszeć o co Riddle’ówna chce zapytać.
-Dlaczego mi pan pomaga przez cały ten czas?
-Bo… To nie jest teraz ważne Eleno.
-Dlaczego?!
-Ale…
-PANIE MALFOY!
Dziewczyna spojrzała z uporem w te bladoniebieskie oczy… Tak, w tym momencie były bladoniebieskie, chociaż na ogół ich kolorem był intensywny odcień stali. Elena nie była w stanie oderwać od niego wzroku, a blondyn czuł, iż dłużej nie może uciekać przed jej pytaniami, toteż wzdychając cicho, spuścił lekko wzrok i zaczął mówić.
-W naszym świecie niezwykle ważną częścią rozwoju magicznego każdego dziecka są rodzice… oraz ci, których rodzice wybiorą na opiekunów swoich dzieci. Ci opiekunowie stanowią swoistą ochronę i barierę broniącą ich podopiecznych, a także zaczyna ich z podopiecznymi łączyć szczególna, silno magiczna więź… Gdy się urodziłaś twoja matka była z tym sama i nie chciała zapewnić ci takiej ochrony, podczas gdy w momencie rozpoczęcia działania bariery, nie traci on na sile nawet wtedy, gdy opiekun jest daleko. Twojej matce to odpowiadało bo wierzyła, że w ten sposób pozbędzie się problemu. A gdy się o tym dowiedziałem, zacząłem działać mówiąc jej i przypominając o pewnej wściekłości Czarnego Pana, gdy ten dowie się że jego potomkini nie jest chroniona, dlatego też twoja matka dała mi wolną ręke, jednoczesnie przysyłając do mnie Severusa do pomocy. Tyle, że Severus był już czyimś opiekunem… W naszym świecie zawsze wybiera się jednego opiekuna, a jeśli jest ich dwóch, to zawsze są tej samej płci bo to zwiększa ochronę, którą dają nawzajem dziecku… i to też zrobili Potterowie dając swojemu potomkowi ochronę w postaci dwójki swoich przyjaciół… Syriusza Blacka i Severusa Snape’a.
-To… To znaczy, że…
Młoda Riddle’ówna, nie była już w stanie się powstrzymać słysząc słowa pana Malfoya. Oto wszystko czym była karmiona w dzieciństwie stawało się stopniowo coraz większym kłamstwem… Aż Elena zaczęła się obawiać co jeszcze może usłyszeć. Czarodziej zaś spojrzał na nią i kładąc jej dłoń na dłoni zaczął mówić dalej.
-Ponieważ nie można mieć dwóch podopiecznych, a raczej Severus nie chciał ich mieć dwóch, zdecydowałem iż sam zostanę twoim ojcem chrzestnym i zapewnię ci barierę, której będziesz potrzebować. Ceniłem twojego ojca i wszystko co robił… A w tobie nie widziałem potomka Narcyzy i Czarnego Pana, a delikatną i kruchą istotkę, która jedyne kogo ma to matkę, która jej nie chciała. Dlatego też użyłem zaklęcia wiążącego łącząc nas więzią opiekuna i podopiecznej a od Severusa jedynie wyciągnąłem obietnicę, by nikomu nie mówił o tym, że nie jest twoim ojcem chrzestnym… A potem wojna się zakończyła i nagle moja rodzina na długi czas popadła w niełaskę, a przecież nie mogłem ciebie za sobą pociągnąć, przecież miałaś wtedy niespełna rok, dlatego też namówiłem Severusa by oficjalnie podał się za twego ojca chrzestnego, tak by nikt nie wiązał ciebie z moim mrocznym rodem, a z Severusem- mistrzem eliksirów, który miał wakat zaufania u Dumbledore’a…
-To znaczy, że…
-Przez te wszystkie lata, to ja otaczałem cię ochroną, a większość prezentów od Snape’a było prezentami ode mnie… Jak to…
Mówiąc te słowa Lucjusz Malfoy sięgnął do szyi Eleny i uniósł po chwili na srebrnym łańcuszku wisiorek z szmaragdowym wężem. Ten sam, który brunetka nieprzerwanie nosiła na szyi od początku szkoły, a nawet i wcześniej.
-Więc… Więc to wszystko było od pana?
-Większośc…
-A Marvolo?
-Mówiłaś, że lubisz koty, prawda?
Dziewczyna patrzyła na siedzącego przed nią blondyna, a wszystko zaczynało jej się układać w jedną całość. Już rozumiała dlaczego Lucjusz Malfoy stawiał ją ponad jej ojca i mimo zagrożenia kontaktował się z nią… Zrozumiała, dlaczego to Lucjusz Malfoy powstrzymywał jej matkę przed katowaniem jej i to Lucjusz Malfoy jej doradzał po cichu i był przy niej gdy była mała… Nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu Elena bez słowa przytuliła policzek do dłoni mężczyzny, by po dłuższej chwili wyszeptać cicho.
-Dziękuję panie Malfoy.. Za wszystko…
-Wiedziała, iż dla takiego czarodzieja fakt ukrywania tego co robił musiało być ciężkie, bo po prostu jako Malfoy lubił by jego praca była zauważana i doceniana.
-To co robiłem, to wszystko było po to byś czuła się dobrze i byś była bezpieczna Eleno.
-Wiem o tym, ja…
Już dziewczyna miała dokończyć gdy nagle dotarł do niej wybuch pochodzący od strony szkoły.
-Walka dalej się toczy.
-Tak… Czarny Pan zgładził Pottera i ruszył na szkołę. Teraz toczy się walka o wszystko.
-Ja… Muszę tam iść.
Elena była pewna, iż mężczyzna będzie próbował ją powstrzymać, on jednak bez słowa protestu wstał i wysunął dłoń by także i jej pomóc się podnieść, a młoda Ślizgonka od razu zrozumiała, że w tym przypadku nic nie musi mówić. Ten czarodziej po prostu wiedział… Dlatego też prostując się, pozwoliła by Lucjusz zapiął jej pod szyją podróżną pelerynę, widząc że i tak mężczyzna nie zgodzi się na oddanie mu jej, po czym cicho szepcząc „dziękuję”, odwróciła się ruszając  w kierunku szkoły, gdy nagle usłyszała za sobą swoje własne imię wypowiedziane przez Lucjusza.
-Eleno!
Dziewczyna zamarła wpół kroku obracając się, by w następnej chwili z refleksem godnym prawdziwego szukającego złapać lecącą w jej kierunku różdżkę.
-To twoje, zgadza się? Znalazłem ją za barierą.
-Tak… Dziękuję panie Malfoy.
Po czym obracając się brunetka popędziła w kierunku miejsca, gdzie w tej chwili rozgrywała się ostateczna bitwa o przyszłość świata czarodziejów. Nie zwalniała, nawet gdy poczuła kłucie w boku. Wiedziała, że jest osłabiona, ale ze wszystkich sił zmuszała się do ciągłego biegu, byle tylko dotrzeć w końcu do Hogwartu… Do Pottera. Wybiegła z Lasu nie zwracając uwagi na walki pomiędzy olbrzymami, a centaurami rozgrywające się na szkolnych błoniach. Nie dostrzegła trytonów, ciskających gradem strzał w najeźdźców, a także nie widziała zbroi, na ogół stanowiących ozdobę zamku, a obecnie rozbitych i poległych w walce. Wbiegała po schodkach, odruchowo dobywając różdżki i celując jej koniec w olbrzyma zmierzającego na drzwi i natychmiast go oszałamiając.
-Już niedaleko.
Dziewczyna wyszeptała do siebie cicho te słowa, jakby obawiała się, że jej własna determinacja ją zawiedzie i w ostatniej chwili zmusi do ucieczki. Na szczycie schodów wbiegła przez pozbawione wrót wejście, mijając ciała poległych… i zamierając, gdy na jej drodze znalazło się ciało Bellatriks Lestrange.
-Pani Bella.
Mimowolnie brunetka uklękła, zamykając kobiecie powieki i odsyłając jej ciało w bezpieczne miejsce, a następnie kierując kroki do Wielkiej Sali. To co zobaczyła, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Tak jak podejrzewała, Potter także żył i obecnie toczył walkę z Śmierciożercami, podczas gdy sam Czarny Pan nieprzerwanie pojedynkował się z Albusem Dumbledore’m. Elena dostrzegła także Dracona walczącego z krępym czarodziejem w turbanie na głowie, o ciemnej karnacji i orientalnym stroju, widziała braci Flint nieprzerwanie odpierających ataki aurorów… A pośród tego wszystkiego był młody Gryfon z którym spędziła tyle czasu.. Widziała, że inaczej się do niego nie dostanie dlatego nie wiedząc co zrobić, zacisnęła palce na różdżce, po czym unosząc ją do góry krzyknęła.
-Substito natus!
Po czym uśmiechnąwszy się delikatnie, spojrzała na Harry’ego, który rozglądając się wokoło, skierował spojrzenie zielonych oczu wprost na Elenę.
-Eleno… Co ty zrobiłaś?...

wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział 55 - Powrót



-Kłamczuch!...
-Wzywała panienka, sir.
-Kiedy on to zostawił?
-Panicz Hary, sir?
-Tak, kiedy on to tutaj zostawił? Od kiedy go nie ma.
-Od kilku godzin panienko Eleno, sir… Panicz Harry położył tutaj i zabronił Kłamczuchowi panienkę budzić, a potem wyszedł sir… I pożegnał się z Kłamczuchem, sir.
Jednym ruchem dłoni Ślizgonka uciszyła skrzata, który posłusznie zamilkł wpatrując się swymi dużymi oczyma w stojącą przed nim czarodziejkę, podczas gdy ta przebiegała wzrokiem po pergaminie blednąc delikatnie.
-Do stu hipogryfów… On w ogóle nie myśli… Jak on tak mógł…
Po tych słowach brunetka odłożyła pergamin na stolik i odwracając się, ruszyła niemalże biegiem do swojej komnaty, a tam szybko zaczęła się ubierać. Ciągle przed oczami miała białą kopertę zaadresowaną do niej, a w umyśle rozbrzmiewały słowa listu, jakby Harry osobiście je wypowiadał tuż przy młodej Riddle’ównie.
„Droga Eleno,
Kiedy będziesz to czytać, ja zapewne będę już na miejscu. Przemyślałem wszystko i doszedłem do wniosku, iż nie mogę cię wciągać w to co sam zaplanowałem, a także w to co sam zrobić muszę… Masz chorą rękę, jesteś niepewna mojej decyzji, dlatego uważam, iż będziesz bardziej bezpieczna w Domu Założycieli. Ja wracam do Hogwartu, by odnaleźć ostatniego horkruksa i zabić Voldemorta. Ty zostań tam gdzie jesteś bezpieczna. Tak będzie najlepiej dla Ciebie, dla mnie… Dla całego świata mugoli i czarodziejów.
Bądź zdrowa,
Harry”
-Jak on może być tak nieodpowiedzialny… Jak mógł tam poleźć wiedząc doskonale, że czeka tam na niego śmierć…
Mamrotała cicho te słowa, jednocześnie zakładając spodnie, a po chwili zapinając pod szyją płaszcz podróżny. Z zaledwie jedną ręką sprawną, nie było to tak łatwe jak mogło się wydać i dopiero interwencja w postaci różdżki i odpowiedniego zaklęcia sprawiła, że Elena skończyła się szykować. Następnie wzięła różdżkę i chowając ją, wybiegła z pokoju, wprost do salonu, gdzie ciągle stał Kłamczuch, ewidentnie oczekując na kolejne rozkazy…  Podchodząc do stolika, Elena zawahała się przez chwilę, po czym wpychając list do wewnętrznej kieszeni płaszcza, ujęła w palce zdrowej dłoni różdżkę, jednocześnie kierując spojrzenie czerwonych oczu na skrzata domowego.
-Nie wiem kiedy wrócę. Ale zrobię wszystko żeby sprowadzić tutaj na nowo Harry’ego. Czekaj na mnie Kłamczuchu.
Widząc w oczach stworzenia potwierdzenie oraz ową żarliwość, mówiącą jak bardzo zależy mu na dobru Pottera oraz młodej Riddleówny, dziewczyna nie potrafiła powstrzymać delikatnego uśmiechu, dlatego delikatnie położyła dłoń na głowie skrzata powtarzając.
-Czekaj na mnie.
Po czym podchodząc do kominka wyszeptała odpowiednie zaklęcie, na co natychmiast otoczyła ją spirala ognia, a ona sama przymykając powieki powiedziała stanowczym głosem.
-Wrzeszcząca Chata…
W następnej chwili już zmaterializowała się w starej chatce, która w przeszłości służyła Lupinowi jako kryjówka podczas jego comiesięcznych przemian. Chociaż właściwie, pojawienie się W chatce, nie było zbytnio prawidłowym określeniem, albowiem zarówno chatki jak i połowy Hogsmeade, już nie było.
-Co tu się stało?
Elena nie mogła nadziwić się, gdy patrzyla wokoło na dopalające się zgliszcza starych budynków, widziała jak płonie jeszcze sklep Zonka, a także dostrzegła ciemny dym unoszący się od ruin Miodowego Królestwa. W dodatku czarodziejka była przekonana, iż nie zrobili tego Śmierciożercy, albowiem nigdzie na niebie nie dostrzegła Mrocznego Znaku. Wiedziona złym przeczuciem, rzuciła się biegiem w kierunku zamku, wyczuwając chłód, który wokoło panował i bynajmniej- nie był on spowodowany srogą zimą. Niebo zasnute było ciemnymi chmurami, pomimo faktu, iż był środek dnia. Bez wątpienia dało się wyczuć unoszącą się w powietrzu magię, od której w niektórych miejscach wręcz ciężko się oddychało. Młoda Riddle’ówna była w pełni świadoma braku sojusznika w postaci czasu, jednak modliła się w duchu by zdążyć. Przecież przez tak długi czas walczyła o to by wszystko było dobrze. Nieprzerwanie prowadziła Pottera za rękę w odpowiednim kierunku a on nagle, jednym nierozważnym ruchem wszystko zniszczył i obrócił w perzynę. A ona nie wiedziała jak to naprawić teraz, gdy Gryfon znajdował się w Hogwarcie szykującym się do walki. Ponieważ obecnie to, że lada chwila miała rozegrać się walka pomiędzy białą i czarną magią- tego Elena była pewna. Jednak ona nie chciała brać w nim udziału. Jedynego czego pragnęła, to odnaleźć Pottera i zabrać go z powrotem do Domu Założycieli, tam gdzie teraz powinni oboje się znajdować… Widziała, że śnieg jest tutaj głęboki, co dowodziło, iż od dawna nikt do Hogsmeade nie przybywał. Całe miasteczko, jedyne miasteczko w Wielkiej Brytanii w pełni zamieszkane przez czarodziejów- teraz był opustoszałe. Zniknęły wystawy sklepowe, wesoły gwar rozmów oraz pohukiwań sów.. Jakby wszystko tutaj umarło, jakby już wszyscy byli pewni, iż tego dnia zakończy się era rządów Albusa Dumbledore’a, a rozpocznie czas panowania Lorda Voldemorta, a wszyscy którzy mu się przeciwstawili zostaną zniszczeni. Włącznie z nią samą… na samą myśl o tym, Elena przyspieszyła, wyjmując jednocześnie z kieszeni płaszcza różdżkę i za pomocą zaklęcia topiąc snieg przed nią, torując tym samym sobie drogę do zamku. Tyle, że już w Hogsmeade, młoda Riddle’ówna wyczuła energię magiczną otaczająca niczym kopuła Hogwart, co mogło oznaczać jedno- wszystkie drogi do szkoły zostały zamknięte. Na samą myśl o tym, dziewczyna skręciła z głównej drogi i po chwili już znalazła się na skraju Zakazanego Lasu, który bez strachu i zwątpienia przekroczyła, idąc dalej w stronę miejsca, gdzie w obecnej chwili znajdował się chłopak, o którego walczyła przez ostatni czas i który nagle sprzeciwił się jej wszystkim planom, krzyżując je i jednocześnie ściągając na siebie wręcz ogromne niebezpieczeństwo. A przecież nie o to jej chodziło… Nie wiedziała ile tak szła. Z zamyśleniua wyrwał ją dopiero pierwszy rozbłysk światła, który rozjarzył daleki kraniec Zakazanego Lasu na czerwono. Na ten widok młoda Ślizgonka w pierwszej chwili zamarła wpół kroku i unosząc wzrok na niebo wyszeptała cicho.
-Zaczęło się…
Po czym puściła się biegiem, brnąc przez las i zaciskając palce na różdżce, w duchu modląc się o odrobinę więcej czasu… Wiedziała, co oznaczają owe rozbłyski i krzyki które rozniosły się od strony zamku. W świetle ciskanych zaklęć doskonale dostrzegła unoszącą się w kształcie kopuły barierę wykonaną z zaklęć ochronnych i obecnie już nie była pewna, czy wykonał ją Dumbledore, czy Voldemort.. Gdzieś tam rozgrywała się walka… gdzieś tam toczył bój jej ojciec, Śmierciożercy, cała armia Dumbledore’a… oraz Potter. Nie była pewna, czy chłopak odnalazł ostatni horkruks i w tej chwili niewiele ją to obchodziło. Jej myśli skupione były jedynie na odnalezieniu Harry’ego, dlatego też nie zauważyła jak szybko znalazła się przy barierze, ani tym bardziej- nie dostrzegła zagrożenia tam czyhającego, toteż dopiero w ostatniej chwili wiedziona instynktem uskoczyła tuż przed płynącym w jej kierunku urokiem. Spojrzała na tego, który w nią wymierzył, jednak nikogo nie dostrzegła, a jedynie dosłyszała charakterystyczny chód, po którym od razu rozpoznała napastnika…
-Malfoy…
Dziewczyna z trudem uniknęła zaklęcia wymierzonego w nią i od razu uniosła wzrok szukając tego, który ośmielił się ją zaatakować, a widząc wychodzącego zza drzew blondyna, natychmiast wszystko stało się dla niej jasne.
-Więc to taki plan ma mój ojciec, tak? Zapewne wokół szkoły, przy barierze z zaklęć ochronnych znajduje się więcej Ślizgonów, którzy już przyjęli mroczny znak, nie mylę się?
-Nie. Nie mylisz. Czarny Pan chciał mieć pewność, że nikt się nie wtrąci w ostateczną walkę, podczas której wyeliminuje Pottera, Dumbledore’a i wszystkich, którzy stoją przeciwko niemu, za jednym zamachem.
-i ty mu pomagasz, tak?
-Robię to, co do mnie należy.
-Więc ciągle idziesz wybraną przez ciebie drogą…
-Mówiłem, że jestem wierny temu, po czyjej stronie stoję.
-Skoro tak, to spełnij swój obowiązek wobec tego, któremu jesteś wierny.
Po tych słowach Elena błyskawicznie dobyła różdżki celując nią w Malfoy’a, jednak blondyn natychmiast odparł atak, wytrącając dziewczynie z dłoni różdżkę. Draco, rzecz jasna od razu dostrzegł, że coś się dzieje z młodą Ślizgonką, skoro nie jest w stanie odeprzeć tak prostego działania, jak zaklęcie rozbrajające, jednak nim zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna uśmiechnęła się jedynie i puściła biegiem w kierunku luki w barierze, którą przekroczyła prawie na równi z Draconem. Chłopak ponownie zagrodził jej drogę, będąc już na terenie Zakazanego Lasu przylegającego do szkoły, po czym ponownie wymierzył w jej kierunku różdżkę.
-Naprawdę nie chcę tego robić. Po prostu mi się poddaj, a ja zaprowadzę cię do twojego ojca.
-Ach tak? Rzeczywiście twoja wierność nie zna granic.
-Co masz na myśli?
-Jeszcze nie rozumiesz? Skoro jesteś taki wierny, to zrób to co do ciebie należy. To co powinien zrobić każdy na twoim miejscu, po złożeniu przysięgi wierności.
-Kiedy ja… O czym ty mówisz?
-Oj, wiesz doskonale co mam na myśli.
Czerwień i stal zetknęły się ze sobą i w tej samej chwili Draco Malfoy wszystko zrozumiał. Wiedział już co musi zrobić, co jest winny temu, któremu służył… Któremu służył zarówno on jak i jego ojciec… Wyczuwał jak za jego plecami rozgrywa się walka, a on jest tutaj… wiedział, że w tej własnie chwili Potter kieruje kroki do Zakazanego Lasu, gdzie oczekuje na niego Lord Voldemort… Chociaż właściwie, to zapewne Potter już tam był, a to oznaczało, iż lada chwila wszystko ma się zakończyć. A on miał zadanie do spełnienia tutaj. Patrzył na dziewczynę wzrokiem w którym determinacja ścierała się z niepewnością, jednak po kolejnym komentarzu Eleny oraz jej przypomnieniu o przysiędze wierności, którą składał, młody panicz w końcu zdecydował co musi zrobić. Mierząc w dziewczynę patrzył jej prosto w oczy, po czym zaciskając palce na różdżce, wypowiedział głośno.
-Avada Kedavra.
Śnieg rozbłysł na zielono w chwili gdy zaklęcie ugodziło Elenę prosto w pierś. W tej samej chwili gdzieś, w innej części lasu padł na śnieg ktoś jeszcze… W tym momencie przed oczami dziewczyny pojawiła się ciemność, która w pełni otoczyła jej ciało… a później była już tylko cisza…
I oto nadszedł Ten dzień… Nadszedł dzień, w którym mają się spotkać w starciu podwładni Albusa Dumbledore’a oraz poplecznicy Lorda Voldemorta. Walka, która powinna rozstrzygnąć wszystko… Ostatnie trzy rozdziały opowieści o Elenie Riddle… Dzisiaj, jutro oraz pojutrze… Trzy dni, w którym codziennie o 19:00 będzie pojawiał się nowy rozdział. A wraz z ostatnim rozdziałem od Was obserwatorzy i czytelnicy będzie zależeć, czy historia ma się właśnie tak zakończyć… Zapraszam do czytania pierwszej części dzisiaj o 19:00.
Elena Riddle