środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 61- Burza na srebrnym globie



-Jak dlugo minister ma zamiar jeszcze ukrywać przed opinią publiczną to co się stało z Azkabanem?
-Zapewne tak długo jak tylko to będzie możliwe. W końcu nie może sobie pozwolić na panikę podobną do tej, która działa się ostatnio. Za każdym razem gdy Czarny Pan się pojawiał wśród czarodziejów zaczynał dominować strach, jeden podejrzewał drugiego, składano fałszywe donosy, robiono wszystko, byle tylko ochronić swoją rodzinę… Czarodzieje tracili zdolność racjonalnego myślenia, dlatego zapewne chce teraz tego uniknąć.  A nie ma łatwiejszego sposobu na osiągnięcie celu, niż po prostu ukrywać przed wszystkimi prawdę o tym, co się dzieje.
-W sumie nie ma czemu się dziwić. Ministerstwo ma w krwi załatwianie wszystkich sprawy po cichu, by móc później umyć od nich ręce, zwalając winę na innych.
-Co masz na myśli?
-Tylko to, że…
Głos mężczyzny zamarł mu w gardle w momencie gdy uniósł wzrok znad pergaminu który leżał przed nim na stole, po czym spojrzał na stojącą w drzwiach postać. Z niepewnością patrzył na nią, a gdy tylko osoba poszła dalej odetchnął głębiej mówiąc znacznie ciszej, podnosząc wzrok na resztę swoich towarzyszy.
-Nie powinniśmy marnować czasu na takie dyskusje. Teraz najważniejsze jest kontynuowanie dzieła naszego mistrza.
-Ale nasz Pan jest…
-Wiem Amycusie. Teraz jednak to nie jest ważne. Otrzymaliśmy zadanie do wykonania, a my zamiast się za nie wziąć toczymy niepotrzebne rozmowy, na które będzie czas gdy ukończymy powierzone nam zadania. A wtedy nastąpi koniec tego co się obecnie dzieje i nadejdzie era nowego, właściwego porządku.
-naprawdę wierzysz Lucjuszu, że nasze marzenia oraz ich plany mogą się ziścić?
-Goyle… jeśli jest ktoś na tym świecie, kto jest w stanie sprawić, by zapanował nowy, właściwy ład, to osoby zdolne by dokonać tego, właśnie znajdują się po naszej stronie. A najlepszym dowodem jest to, co stało się z Azkabanem. Usunięcie więzienia, jest prezentacją siły naszych mistrzów.
Po tych słowach długowłosy blondyn wstał z zajmowanego przez siebie fotela, po czym chowając do futerału swoją różdżkę poprawił czarny podróżny płaszcz, po czym udał się do wyjścia. Nie miał ochoty toczyć dalszych rozmów, które jedynie przeciągały to, co miało się rozpocząć. Ruszywszy korytarzem Lucjusz spoglądał do mijanych pokoi, widząc śpiących, wymęczonych czarodziejów i czarownice, którzy jedyne o czym obecnie marzyli, to odrobina spokoju i snu. Później, gdy już się odpowiednio wyśpią, zaczną mysleć o zemście na swoich oprawcach. To co działo się za murami Azkabanu było w pełni znane jedynie więźniom, dementorom oraz członkom Ministerstwa, którzy tym zarządzali. On sam mimowolnie uniósł dłoń do ramienia wyczuwając na nim pod ubraniem spore zgrubienie, które możliwe że już nigdy nie zniknie.
-Świat się zmienia znacznie szybciej niż sądziłem. I jedynie oni mogą sprawić, że nareszcie zakończy się era panowania Ministerstwa. Całe społeczeństwo czarodziejów będzie mogło wtedy odetchnąć z ulgą.
Po tych słowach zatrzymał się przed znajdującym się w przedpokoju olbrzymim oknem po czym otwierając je, wyszedł na zewnątrz rozglądając się po zasnutej mgłą przestrzeni, a następnie odetchnąwszy głębiej pozwolił by wiatr otoczył jego ciało stopniowo zmieniające się w czarną mgłę, po czym zniknął ukryty płaszczem mroku… W tym samym czasie w całej Wielkiej Brytanii trwały gorączkowe przygotowania do tego, co miało nastąpić owej nocy. Czarodzieje dostrzegali to co się wokół nich dzieje, jednak ponownie nikt nie odważyłby się o tym mówić publicznie. Znacznie łatwiej było ukryć własne podejrzenia i żyć spokojnie, bez strachu o własną rodzinę. Przecież nawet  największy ślepiec dostrzegłby, że mimo ciągłych opowieści Ministra o poprawiającej się sytuacji, nad Wielką Brytanią wciąż unosiła się złowroga mgła, która zamiast zniknąć ostatnimi dniami zaczęła nabierać na sile. Mimo faktu, że blisko 3 tygodnie temu Azkaban został całkowicie unicestwiony, w żadnej gazecie nie została umieszczona o tym choćby najmniejsza wzmianka. Ministerstwo zaczynało panikować, popełniać kolejne błędy, a także zwiększać radykalność własnych działań, dzięki którym zamierzali w pełni przejąć władzę nad obecnych porządkiem i zaprowadzić uznany przez siebie ład. Harry Potter coraz częściej pojawiał się na konferencjach u boku Ministra oraz dyrektora Hogwartu, zapewniając własnym słowem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Był to niezwykle trafny i skuteczny sposób na uspokojenie społeczności czarodziejów, przyzwyczajonej do prawdomówności i niewinności Złotego Chłopca walczącego o ich bezpieczeństwo. Mimo strachu o swoją przyjaciółkę. Potter szybko powrócił do pracy Aurora usprawniając pracę całego wydziału Aurorów którzy codziennie przemierzali całą Brytanię wypełniając polecenia Ministerstwa i wyłapując wszelkie oznaki czarnej magii. Oczywiście zarówno Harry Potter, jak i Albus Dumbledore zostali poinformowani o losie jaki spotkał Azkaban, jednak nikt nie podejrzewał by ktokolwiek z więźniów przeżył, wszyscy byli pewni, iż Azkaban został zniszczony wraz ze wszystkim co się znajdowało w środku. Ta myśl przynosiła Gryfonowi pewną ulgę, bo sprawiała iż wierzył, że problem córki Lorda Voldemorta sam został rozwiązany bez konieczności ingerencji ze strony Aurorów. Zdanie Pottera było podzielane przez każdego, kto miał kiedykolwiek styczność z Eleną Riddle. W pewnym momencie nawet sam Albus Dumbledore, który zawsze wierzył iż Voldemort nie umarł, upewnił się o bezwzględnym i całkowitym zniknięciu córki największego czarnoksiężnika wszechczasów. Jedynie ta informacja pojawiła się w mediach powodując spore poruszenie pośród czytelników oraz samych reporterów. Wszystkich w Ministerstwie szczególnie zszokowała wiadomość, jaka dotarła do nich w tym samym dniu, w którym ogłoszono śmierć Eleny. Rita Skeeter przyszła do gabinetu Kingsleya informując go, iż odchodzi z Proroka Codziennego oraz z Ministerstwa. Jeszcze tego samego dnia opróżniła swój gabinet udając się w jedynie sobie znanym kierunku, a wraz z nią zniknęło z prasy większość informacji poddających w wątpliwość działania Ministerstwa. Okazało się albowiem, że za wszystkimi artykułami które wpływały podobno od różnych dziennikarzy, w rzeczywistości stała jedynie Rita, chcąca w ten sposób przekazać swoje przemyślenia czytelnikom Proroka. Nie dalej jak kilka dni po odejściu Rity do jej domu został wysłany jeden z urzędników w celu odebrania od niej dokumentów, które podobno kobieta miała zabrać z Ministesrtwa przed swoim odejściem, jednak jej dom zastano całkowicie zniszczony, z mrocznym znakiem unoszącym się nad dopalającymi się ruinami. Popłoch, przed którym uchroniono społeczeństwo, stał się powszechny pośród urzędników z Ministerstwa zaczynających się poważnie obawiać o swoich bliskich. W trybie natychmiastowym Aurorzy przybywali do domów kolejnych urzędników zabezpieczając dodatkowymi zaklęciami domy oraz ich mieszkańców, robiąc wszystko co było w ich mocy, byle tylko ochronić innych przed losem jaki spotkał dziennikarkę.
***
Tej nocy niebo nie było spokojne… Wszystko zdawało się być  mroczne i niebezpieczne, o czym mógł przekonać się każdy, kto wyjrzał przez okno… Obok gęstej mgły nieprzerwanie unoszącej się nad  Wielką Brytanią tej nocy dołączyła straszna ulewa zalewając ulicę dużymi, zimnymi kroplami i zarazem unieruchamiając ruch zarówno w mugolskiej, jak i czarodziejskiej części świata czarodziejów. Był początek lutego i uczniowie obecnie znajdowali się w swoich rodzinnych domach, gdzie zostałi wysłani na dwutygodniowe ferie z rozkazu samego dyrektora. Hogwart był opustoszały, nawet nauczyciele nie pozostali w tym miejscu, chcąc spędzić trochę czasu z rodziną. Wszyscy do tej pory byli wstrząśnięci nieoczekiwaną śmiercią Mistrza Eliksirów oraz całej jego rodziny, jednak nie dało się ukryć faktu, że większośc osób bardziej przejęla się śmiercią Saphiry nić jej męża. W sumie nie było czemu się dziwić… Ci, którzy opłakiwaliby śmierć Mistrza Eliksirów obecnie nie byli dopuszczeni do nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Ta informacja rzecz jasna, także została zatuszowana, albowiem nikt nie czuł potrzeby by zdradzać postronnym osobom jedną z największych obecnie tajemnic Hogwartu. Nawet inni uczniowie milczeli na ten temat, chociaż wielu wydawało się to podejrzane. Dzieci i młodzież ma to do siebie, że często posiada inny światopogląd na życie oraz na wszystko co ich otacza. Nawet jeśli wszystkie cztery domy nie darzyły się w pełni sympatią, ciągle jednak pozostawał fakt, iż domy powinny istnieć… wszystkie CZTERY  domy, a nie zaledwie trzy. Jednak nikt poza uczniami nie zaprzątał sobie tym głowy… Żaden nauczyciel, członek Ministerstwa magii, obecnie okrytego spokojem i ciszą, mimo faktu, jak wiele osób ciągle znajdowało się w budynku Ministerstwa, wliczając w to także wszystkich aurorów. Każdy skupiony był na jak najlepszym wykonaniu powierzonego mu zadania, gdy wtem dotarła do nich wiadomość burząca spokój całego Ministerstwa. Wiadomość, która sprawiła że w jednej chwili z budynku przeniosło się kilkadziesiąt osób, a wszyscy kierowani byli ową informacją, podążając w jedno miejsce i mając przed oczami ten sam obraz… Postać patronusa przybierającego postać lisa i przekazującego głosem Madam Rosmerty wiadomość „Dementorzy w Hogsmeade. Kierują się do Hogwartu”… Każdy z przybyłych myślał jedynie o tym by dotrzeć do Hogwartu i upewnić się, że informacja od Rosmerty była jedynie głupim żartem, mimo iż wszyscy wiedzieli że kobieta nigdy by nie wymyśliła tak nieśmiesznego dowcipu. Nawet Fred i George znajdujący się w grupie podążającej do szkoły, nigdy by nie odważyli się żartować z tak poważnej kwestii.
-Harry… Co o tym myślisz? Harry…
-Nie wiem…
Wszyscy spojrzeli na Harry’ego biegnącego drogą prowadzącą z Hogsmeade do miejsca, które kiedyś brunet traktował jak swój dom, podczas gdy sam chłopak nie tracąc z twarzy poważnego wyrazu powtórzył.
-Naprawdę nie wiem.
Jedyne czego Potter teraz pragnął, to zobaczyć Hogwart cały i bezpieczny, lecz wystarczyło by przez myśl przemknęło mu to zdanie, gdy ziemią zatrząsł potężny wybuch, podczas gdy na horyzoncie pojawił się gęsty, ciemny dym.
-Nie…
Wszystkim biegnącym dech zaparło w piersiach, w momencie gdy znaleźli się na drodze, skąd widoczna była brama chroniąca Hogwart. Ta sama brama, która obecnie wyglądała żałośnie z wyrwanymi oboma skrzydłami, porzucona przy wejściu i nie mogąca już nikogo powstrzymać przed wtargnięciem na teren szkoły. Nie mogąc uwierzyć w to co widzą Aurorzy, członkowie Ministerstwa oraz profesorowie, którzy także zjawili się zaalarmowani przez Dyrektora ruszyli biegiem przekraczając granicę Hogwartu i kierując się wprost do zamku..
-Nie… To niemożliwe…
Ginny szeptała owe słowa jak w gorączce powtarzając je raz po raz widząc przed sobą rozciągający się przerażający i zapierający dech w piersiach widok… Gwałtownie zatrzymała się przed budynkiem, zresztą podobnie jak wszyscy, w momencie gdy znaleźli się przed zamkiem… Zamkiem który obecnie ze wszystkich stron otaczali dementorzy nie reagujące na zaklęcia patronusa, które popłynęły natychmiast ze wszystkich stron. Zresztą dementorzy nie zareagowali również na widok przybyłych. Jakby nie dostrzegali emocji, owego strachu, niepewności i złości obecnie goszczących w sercach dawnych obrońców Hogwartu. Nadal krążyli wokół zamku, ewidentnie oczekując na coś, tylko im znanego.
 -Co się dzieje? Dlaczego oni nic nie robią, tylko…
Jednak już nie dane było Syriuszowi dokończyć owego zdania, albowiem w tej samej chwili chórem popłynęło jedno zaklęcie niosąc się ze wszystkich stron, z mroku otaczającego szkołę.
-FRAGOR MAXIMUS!
W momencie gdy owe głosy zabrzmiały, noc została rozświetlone dziesiątkami czerwonych promieni, które pomknęły w kierunku zamku, a po nich nastąpił wybuch przeobrażający szkołę magii i czarodziejstwa w ruinę, a wraz z momentem gdy dementorzy wzbili się wysoko w powietrze, zewsząd w mroku pojawiły się postaci przeobrażone w ciemny dym i przenosząc się z zawrotną prędkością, wylądowały na ruinach zamku przybierając swoje cielesne formy. Każdy ubrany w ciemny płaszcz z kapturem nasuniętym na twarz. Oczy przybyłych przywykłe już do otaczającego ich mroku, perfekcyjne dostrzegały postaci stojące w miejscu, gdzie jeszcze przed kilkudziesięcioma sekundami znajdowala się jedyna szkoła magii w całej Wielkiej Brytanii.. Potter widząc postaci momentalnie poczuł jak wzbiera w nim wściekłość i już w następnej chwili wystąpił do przodu zaciskając zęby i kierując w nich różdżkę.
-Śmierciożercy… Czego tutaj szukacie?! Jak śmieliście zaatakować Hogwart?! Teraz, kiedy nie ma waszego szefa i jego córuni, jesteście bezsilni!
-Mylisz się Potter.
Uśmiechnąwszy się i zsunąwszy z głowy kaptur ukazując swoją twarz o szlachetnych rysach oraz dlugie, blond włosy, obecnie związane w kucyk na karku Lucjusz Malfoy skierowal wzrok na stojącego przed nim Chłopca-Który-Przeżył kontynuując ze spokojem.
-Zresztą jak w wielu sprawach, tak i w tej sprawie się mylisz. Stanąłeś po niewłaściwej stronie barykady Potter i teraz poniesiesz tego konsekwencje.
-Mylisz się Malfoy, zresztą jak zawsze. Nie tkniesz mojego chrześniaka!
-Widzę, że Black ty też tutaj jesteś. Żałuję, że nie skorzystałem z okazji i nie zabiłem cię wtedy, gdy miałem okazję. Kiedy próbowałeś zemścić się na mojej chrześnicy za pozbycie się przez nią Narcyzy. W sumie mogliśmy na kogoś innego rzucić zaklęcie Imperiusa, chociaż muszę przyznać, iż dawno nie spotkałem równie podatnego umysłu jak twój. No chyba że umysł naszego Złotego Chłopca. Jego głowa jest niczym otwarta księga i każdy może sobie do niej zajrzeć kiedy tylko ma na to ochotę.
-Jesteś pewny siebie Malfoy… Wręcz bardzo pewny, zważywszy na los jaki spotkał twojego syna, Pana oraz twoją chrześnicę. Myślałem, że po tym wszystkim nabierzesz większej pokory.
-naprawdę uważałeś Dumbledore, że Azkaban mnie złamie? Poza tym nie rozumiem, co masz na myśli mówiąc o losie mojego syna…
Na słowa Lucjusza, każdy z obecnych obrońców Hogwartu spojrzał na niego z widocznym zaskoczeniem i odrazą w oczach. Każdy, kto był zamieszany w sprawę wyłapywania Śmierciożerców wiedział co spotkało Dracona Malfoya, po tym jak chłopak rzucił się na przesłuchującego czarodzieja, chcąc go zabić. Jeszcze tego samego dnia został przesłuchany, a potem zaprowadzony do podziemi Azkabanu, gdzie został złożony mu pocałunek dementora…
-Lucjuszu, ty sobie ze mnie żartujesz… Przecież twój syn jest niczym warzywo teraz… Po złożeniu pocałunku dementora pozbawiono go duszy, praktycznie już syna nie masz.
-Tak myślisz Dumbledore? Ciekawe, bo jak na kogoś kto doznał pocałunku dementora, mój syn trzyma się całkiem nieźle. Nie sądzisz Draco?
-Nie powiedziałbym ojcze, że nieźle… Raczej określiłbym to jako „znośnie” zważywszy na fakt tych pamiątek jakie zostawiło mi Ministerstwo z okazji pobytu w Azkabanie.
Każdy, kto kiedykolwiek słyszał glos Dracona Malfoya, teraz nie mógł wątpić w to, iż to wlaśnie ów chłopak mówi, a sam blondyn potwierdził to w tym samym momencie, w którym podchodząc do ojca zsunął z twarzy kaptur odsłaniając głębokie blizny znaczące jego przystojną, o szlachetnych rysach twarz… Na ten widok Ronald wprost nie mógł powstrzymać zawistnego prychnięcia i ironicznego uśmieszku, z którym powiedział.
-Widzisz Malfoy? Teraz ty też masz blizny jak Harry, więc możesz pokazywać się jako „Srebrny mamisynek Slytherinu”.
-Wybacz Weasley, jednak ja zostanę zapamiętany przez historię jako ktoś znacznie ważniejszy niż jakiś tam dzieciak, który jest sławny jedynie dlatego, że w przeszłości jego matka oddała za niego życie.
-A jak niby chcecie zwyciężyć, co fretko? Nie macie obecnie niczego ani nikogo. Może i zniszczyliście Hogwaty, jednak zrobiliście to z zaskoczenia, a teraz zostaniecie bez trudu pokonani przez nas.
-Tak uważasz Weasley?
Na słowa Dracona, pozostali zakapturzeni zaczęli zsuwać z głów kaptury ukazując swoje oblicza… i w większości byli to dawni uczniowie Hogwartu, ci sami którzy jeszcze dwa, trzy, cztery lata temu kończyli ową szkołę. Bracia Flint, z czego jeden z zabandażowanym okiem, Pansy, Milicenta, Crabbe i Goyle…
-I co? Macie zamiar waszą małą armią nas pokonać? Profesor Dumbledore pokona was jednym zaklęciem, chyba że macie niby jakąś tajną broń. Może zmartwychwstał ten wasz wspaniały Voldzio? Albo jego szajbnięta córunia?
-No, no, no Weasley nie sądziłam, że jesteś aż tak inteligentny… albo po prostu miałeś szczęście tak jak przy każdym egzaminie, dzięki któremu zdawałeś do następnej klasy…
Wszyscy obrońvy Hogwartu wprost pobledli gdy ich wzrok zatrzymał się na grupie ciasno zebranych postaci stojących na ruinach zamku, w tym samym momencie w którym grupa się rozstąpiła ukazując dwie postaci… Czerwonooką brunetkę w czarnym płaszczu oraz stojącącego obok niej wysokiego, przystojnego mężczyznę o czerwonych oczach i brązowych wlosach patrzącego z delikatnym uśmiechem na stojących przed nimi przeciwników.
-Elena… A to jest…
-Tom Riddle…
Głos Albusa Dumbledore’a nigdy nie zabrzmiał jeszcze w taki sposób… Słysząc ów ton, Potter skierowal wzrok na swojego profesora po czym ponownie skupiając go na ukazanej przed nim parze wyszeptał cichym, lekko drżącym głosem.
-Tom… Riddle?
A na jego słowa usta młodej Riddle’ówny rozciągnęły się w uśmiechi, a po chwili te same wargi powiedziały z widocznym zadowoleniem.
-Witaj Potter… To dobrze, że zdążyłeś, w końcu głupio byłoby się spóźnić na własny pogrzeb.. Teraz poniesiesz konsekwencje swoich działań…
W momencie gdy jej słowa zabrzmiały, niebo przecięła pojedyncza błyskawica oświetlając twarz dziewczyny i sprawiając, iż jej oczy zalśniły niczym oczy kobry, która własnie dostrzegła swoją ofiarę…  

2 komentarze:

  1. Aaaaaaaaa ....
    Wreszcie jest .
    Ten tydzień tak mi się ciągnął że myślałam że umre niż przeczytam nowy rozdział...
    Ale warto było czekać ;)
    Uwielbiam twój blog (nr.1 w Polsce i na świecie) ;*
    Pozdrawiam i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział wspaniale napisany ;]
    Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieje że będziesz jeszcze coś pisać bo robisz to wspaniale

    OdpowiedzUsuń