-Jak dlugo
minister ma zamiar jeszcze ukrywać przed opinią publiczną to co się stało z
Azkabanem?
-Zapewne
tak długo jak tylko to będzie możliwe. W końcu nie może sobie pozwolić na
panikę podobną do tej, która działa się ostatnio. Za każdym razem gdy Czarny
Pan się pojawiał wśród czarodziejów zaczynał dominować strach, jeden
podejrzewał drugiego, składano fałszywe donosy, robiono wszystko, byle tylko
ochronić swoją rodzinę… Czarodzieje tracili zdolność racjonalnego myślenia,
dlatego zapewne chce teraz tego uniknąć.
A nie ma łatwiejszego sposobu na osiągnięcie celu, niż po prostu ukrywać
przed wszystkimi prawdę o tym, co się dzieje.
-W sumie
nie ma czemu się dziwić. Ministerstwo ma w krwi załatwianie wszystkich sprawy
po cichu, by móc później umyć od nich ręce, zwalając winę na innych.
-Co masz na
myśli?
-Tylko to,
że…
Głos
mężczyzny zamarł mu w gardle w momencie gdy uniósł wzrok znad pergaminu który
leżał przed nim na stole, po czym spojrzał na stojącą w drzwiach postać. Z
niepewnością patrzył na nią, a gdy tylko osoba poszła dalej odetchnął głębiej
mówiąc znacznie ciszej, podnosząc wzrok na resztę swoich towarzyszy.
-Nie
powinniśmy marnować czasu na takie dyskusje. Teraz najważniejsze jest
kontynuowanie dzieła naszego mistrza.
-Ale nasz
Pan jest…
-Wiem
Amycusie. Teraz jednak to nie jest ważne. Otrzymaliśmy zadanie do wykonania, a
my zamiast się za nie wziąć toczymy niepotrzebne rozmowy, na które będzie czas
gdy ukończymy powierzone nam zadania. A wtedy nastąpi koniec tego co się
obecnie dzieje i nadejdzie era nowego, właściwego porządku.
-naprawdę
wierzysz Lucjuszu, że nasze marzenia oraz ich plany mogą się ziścić?
-Goyle… jeśli
jest ktoś na tym świecie, kto jest w stanie sprawić, by zapanował nowy,
właściwy ład, to osoby zdolne by dokonać tego, właśnie znajdują się po naszej
stronie. A najlepszym dowodem jest to, co stało się z Azkabanem. Usunięcie
więzienia, jest prezentacją siły naszych mistrzów.
Po tych
słowach długowłosy blondyn wstał z zajmowanego przez siebie fotela, po czym
chowając do futerału swoją różdżkę poprawił czarny podróżny płaszcz, po czym
udał się do wyjścia. Nie miał ochoty toczyć dalszych rozmów, które jedynie
przeciągały to, co miało się rozpocząć. Ruszywszy korytarzem Lucjusz spoglądał
do mijanych pokoi, widząc śpiących, wymęczonych czarodziejów i czarownice,
którzy jedyne o czym obecnie marzyli, to odrobina spokoju i snu. Później, gdy
już się odpowiednio wyśpią, zaczną mysleć o zemście na swoich oprawcach. To co
działo się za murami Azkabanu było w pełni znane jedynie więźniom, dementorom oraz
członkom Ministerstwa, którzy tym zarządzali. On sam mimowolnie uniósł dłoń do
ramienia wyczuwając na nim pod ubraniem spore zgrubienie, które możliwe że już
nigdy nie zniknie.
-Świat się
zmienia znacznie szybciej niż sądziłem. I jedynie oni mogą sprawić, że nareszcie
zakończy się era panowania Ministerstwa. Całe społeczeństwo czarodziejów będzie
mogło wtedy odetchnąć z ulgą.
Po tych
słowach zatrzymał się przed znajdującym się w przedpokoju olbrzymim oknem po
czym otwierając je, wyszedł na zewnątrz rozglądając się po zasnutej mgłą
przestrzeni, a następnie odetchnąwszy głębiej pozwolił by wiatr otoczył jego
ciało stopniowo zmieniające się w czarną mgłę, po czym zniknął ukryty płaszczem
mroku… W tym samym czasie w całej Wielkiej Brytanii trwały gorączkowe
przygotowania do tego, co miało nastąpić owej nocy. Czarodzieje dostrzegali to
co się wokół nich dzieje, jednak ponownie nikt nie odważyłby się o tym mówić
publicznie. Znacznie łatwiej było ukryć własne podejrzenia i żyć spokojnie, bez
strachu o własną rodzinę. Przecież nawet
największy ślepiec dostrzegłby, że mimo ciągłych opowieści Ministra o
poprawiającej się sytuacji, nad Wielką Brytanią wciąż unosiła się złowroga
mgła, która zamiast zniknąć ostatnimi dniami zaczęła nabierać na sile. Mimo
faktu, że blisko 3 tygodnie temu Azkaban został całkowicie unicestwiony, w
żadnej gazecie nie została umieszczona o tym choćby najmniejsza wzmianka.
Ministerstwo zaczynało panikować, popełniać kolejne błędy, a także zwiększać
radykalność własnych działań, dzięki którym zamierzali w pełni przejąć władzę
nad obecnych porządkiem i zaprowadzić uznany przez siebie ład. Harry Potter
coraz częściej pojawiał się na konferencjach u boku Ministra oraz dyrektora
Hogwartu, zapewniając własnym słowem, że wszystko jest w jak najlepszym
porządku. Był to niezwykle trafny i skuteczny sposób na uspokojenie
społeczności czarodziejów, przyzwyczajonej do prawdomówności i niewinności
Złotego Chłopca walczącego o ich bezpieczeństwo. Mimo strachu o swoją
przyjaciółkę. Potter szybko powrócił do pracy Aurora usprawniając pracę całego
wydziału Aurorów którzy codziennie przemierzali całą Brytanię wypełniając
polecenia Ministerstwa i wyłapując wszelkie oznaki czarnej magii. Oczywiście
zarówno Harry Potter, jak i Albus Dumbledore zostali poinformowani o losie jaki
spotkał Azkaban, jednak nikt nie podejrzewał by ktokolwiek z więźniów przeżył,
wszyscy byli pewni, iż Azkaban został zniszczony wraz ze wszystkim co się
znajdowało w środku. Ta myśl przynosiła Gryfonowi pewną ulgę, bo sprawiała iż
wierzył, że problem córki Lorda Voldemorta sam został rozwiązany bez
konieczności ingerencji ze strony Aurorów. Zdanie Pottera było podzielane przez
każdego, kto miał kiedykolwiek styczność z Eleną Riddle. W pewnym momencie
nawet sam Albus Dumbledore, który zawsze wierzył iż Voldemort nie umarł,
upewnił się o bezwzględnym i całkowitym zniknięciu córki największego czarnoksiężnika
wszechczasów. Jedynie ta informacja pojawiła się w mediach powodując spore
poruszenie pośród czytelników oraz samych reporterów. Wszystkich w
Ministerstwie szczególnie zszokowała wiadomość, jaka dotarła do nich w tym
samym dniu, w którym ogłoszono śmierć Eleny. Rita Skeeter przyszła do gabinetu
Kingsleya informując go, iż odchodzi z Proroka Codziennego oraz z Ministerstwa.
Jeszcze tego samego dnia opróżniła swój gabinet udając się w jedynie sobie
znanym kierunku, a wraz z nią zniknęło z prasy większość informacji poddających
w wątpliwość działania Ministerstwa. Okazało się albowiem, że za wszystkimi
artykułami które wpływały podobno od różnych dziennikarzy, w rzeczywistości
stała jedynie Rita, chcąca w ten sposób przekazać swoje przemyślenia
czytelnikom Proroka. Nie dalej jak kilka dni po odejściu Rity do jej domu
został wysłany jeden z urzędników w celu odebrania od niej dokumentów, które
podobno kobieta miała zabrać z Ministesrtwa przed swoim odejściem, jednak jej
dom zastano całkowicie zniszczony, z mrocznym znakiem unoszącym się nad
dopalającymi się ruinami. Popłoch, przed którym uchroniono społeczeństwo, stał
się powszechny pośród urzędników z Ministerstwa zaczynających się poważnie
obawiać o swoich bliskich. W trybie natychmiastowym Aurorzy przybywali do domów
kolejnych urzędników zabezpieczając dodatkowymi zaklęciami domy oraz ich
mieszkańców, robiąc wszystko co było w ich mocy, byle tylko ochronić innych
przed losem jaki spotkał dziennikarkę.
***
Tej nocy
niebo nie było spokojne… Wszystko zdawało się być mroczne i niebezpieczne, o czym mógł
przekonać się każdy, kto wyjrzał przez okno… Obok gęstej mgły nieprzerwanie
unoszącej się nad Wielką Brytanią tej
nocy dołączyła straszna ulewa zalewając ulicę dużymi, zimnymi kroplami i
zarazem unieruchamiając ruch zarówno w mugolskiej, jak i czarodziejskiej części
świata czarodziejów. Był początek lutego i uczniowie obecnie znajdowali się w
swoich rodzinnych domach, gdzie zostałi wysłani na dwutygodniowe ferie z
rozkazu samego dyrektora. Hogwart był opustoszały, nawet nauczyciele nie pozostali
w tym miejscu, chcąc spędzić trochę czasu z rodziną. Wszyscy do tej pory byli
wstrząśnięci nieoczekiwaną śmiercią Mistrza Eliksirów oraz całej jego rodziny,
jednak nie dało się ukryć faktu, że większośc osób bardziej przejęla się
śmiercią Saphiry nić jej męża. W sumie nie było czemu się dziwić… Ci, którzy
opłakiwaliby śmierć Mistrza Eliksirów obecnie nie byli dopuszczeni do nauki w
Szkole Magii i Czarodziejstwa. Ta informacja rzecz jasna, także została
zatuszowana, albowiem nikt nie czuł potrzeby by zdradzać postronnym osobom
jedną z największych obecnie tajemnic Hogwartu. Nawet inni uczniowie milczeli
na ten temat, chociaż wielu wydawało się to podejrzane. Dzieci i młodzież ma to
do siebie, że często posiada inny światopogląd na życie oraz na wszystko co ich
otacza. Nawet jeśli wszystkie cztery domy nie darzyły się w pełni sympatią,
ciągle jednak pozostawał fakt, iż domy powinny istnieć… wszystkie CZTERY domy, a nie zaledwie trzy. Jednak nikt poza
uczniami nie zaprzątał sobie tym głowy… Żaden nauczyciel, członek Ministerstwa
magii, obecnie okrytego spokojem i ciszą, mimo faktu, jak wiele osób ciągle
znajdowało się w budynku Ministerstwa, wliczając w to także wszystkich aurorów.
Każdy skupiony był na jak najlepszym wykonaniu powierzonego mu zadania, gdy wtem
dotarła do nich wiadomość burząca spokój całego Ministerstwa. Wiadomość, która
sprawiła że w jednej chwili z budynku przeniosło się kilkadziesiąt osób, a
wszyscy kierowani byli ową informacją, podążając w jedno miejsce i mając przed
oczami ten sam obraz… Postać patronusa przybierającego postać lisa i
przekazującego głosem Madam Rosmerty wiadomość „Dementorzy w Hogsmeade. Kierują
się do Hogwartu”… Każdy z przybyłych myślał jedynie o tym by dotrzeć do
Hogwartu i upewnić się, że informacja od Rosmerty była jedynie głupim żartem,
mimo iż wszyscy wiedzieli że kobieta nigdy by nie wymyśliła tak nieśmiesznego
dowcipu. Nawet Fred i George znajdujący się w grupie podążającej do szkoły,
nigdy by nie odważyli się żartować z tak poważnej kwestii.
-Harry… Co
o tym myślisz? Harry…
-Nie wiem…
Wszyscy
spojrzeli na Harry’ego biegnącego drogą prowadzącą z Hogsmeade do miejsca,
które kiedyś brunet traktował jak swój dom, podczas gdy sam chłopak nie tracąc
z twarzy poważnego wyrazu powtórzył.
-Naprawdę
nie wiem.
Jedyne czego
Potter teraz pragnął, to zobaczyć Hogwart cały i bezpieczny, lecz wystarczyło
by przez myśl przemknęło mu to zdanie, gdy ziemią zatrząsł potężny wybuch,
podczas gdy na horyzoncie pojawił się gęsty, ciemny dym.
-Nie…
Wszystkim
biegnącym dech zaparło w piersiach, w momencie gdy znaleźli się na drodze, skąd
widoczna była brama chroniąca Hogwart. Ta sama brama, która obecnie wyglądała
żałośnie z wyrwanymi oboma skrzydłami, porzucona przy wejściu i nie mogąca już
nikogo powstrzymać przed wtargnięciem na teren szkoły. Nie mogąc uwierzyć w to
co widzą Aurorzy, członkowie Ministerstwa oraz profesorowie, którzy także
zjawili się zaalarmowani przez Dyrektora ruszyli biegiem przekraczając granicę
Hogwartu i kierując się wprost do zamku..
-Nie… To
niemożliwe…
Ginny
szeptała owe słowa jak w gorączce powtarzając je raz po raz widząc przed sobą
rozciągający się przerażający i zapierający dech w piersiach widok… Gwałtownie
zatrzymała się przed budynkiem, zresztą podobnie jak wszyscy, w momencie gdy
znaleźli się przed zamkiem… Zamkiem który obecnie ze wszystkich stron otaczali dementorzy
nie reagujące na zaklęcia patronusa, które popłynęły natychmiast ze wszystkich
stron. Zresztą dementorzy nie zareagowali również na widok przybyłych. Jakby
nie dostrzegali emocji, owego strachu, niepewności i złości obecnie goszczących
w sercach dawnych obrońców Hogwartu. Nadal krążyli wokół zamku, ewidentnie oczekując
na coś, tylko im znanego.
-Co się dzieje? Dlaczego oni nic nie robią,
tylko…
Jednak już
nie dane było Syriuszowi dokończyć owego zdania, albowiem w tej samej chwili
chórem popłynęło jedno zaklęcie niosąc się ze wszystkich stron, z mroku
otaczającego szkołę.
-FRAGOR
MAXIMUS!
W momencie
gdy owe głosy zabrzmiały, noc została rozświetlone dziesiątkami czerwonych
promieni, które pomknęły w kierunku zamku, a po nich nastąpił wybuch
przeobrażający szkołę magii i czarodziejstwa w ruinę, a wraz z momentem gdy
dementorzy wzbili się wysoko w powietrze, zewsząd w mroku pojawiły się postaci
przeobrażone w ciemny dym i przenosząc się z zawrotną prędkością, wylądowały na
ruinach zamku przybierając swoje cielesne formy. Każdy ubrany w ciemny płaszcz
z kapturem nasuniętym na twarz. Oczy przybyłych przywykłe już do otaczającego
ich mroku, perfekcyjne dostrzegały postaci stojące w miejscu, gdzie jeszcze przed
kilkudziesięcioma sekundami znajdowala się jedyna szkoła magii w całej Wielkiej
Brytanii.. Potter widząc postaci momentalnie poczuł jak wzbiera w nim
wściekłość i już w następnej chwili wystąpił do przodu zaciskając zęby i
kierując w nich różdżkę.
-Śmierciożercy…
Czego tutaj szukacie?! Jak śmieliście zaatakować Hogwart?! Teraz, kiedy nie ma
waszego szefa i jego córuni, jesteście bezsilni!
-Mylisz się
Potter.
Uśmiechnąwszy
się i zsunąwszy z głowy kaptur ukazując swoją twarz o szlachetnych rysach oraz
dlugie, blond włosy, obecnie związane w kucyk na karku Lucjusz Malfoy skierowal
wzrok na stojącego przed nim Chłopca-Który-Przeżył kontynuując ze spokojem.
-Zresztą
jak w wielu sprawach, tak i w tej sprawie się mylisz. Stanąłeś po niewłaściwej
stronie barykady Potter i teraz poniesiesz tego konsekwencje.
-Mylisz się
Malfoy, zresztą jak zawsze. Nie tkniesz mojego chrześniaka!
-Widzę, że
Black ty też tutaj jesteś. Żałuję, że nie skorzystałem z okazji i nie zabiłem
cię wtedy, gdy miałem okazję. Kiedy próbowałeś zemścić się na mojej chrześnicy
za pozbycie się przez nią Narcyzy. W sumie mogliśmy na kogoś innego rzucić
zaklęcie Imperiusa, chociaż muszę przyznać, iż dawno nie spotkałem równie
podatnego umysłu jak twój. No chyba że umysł naszego Złotego Chłopca. Jego głowa
jest niczym otwarta księga i każdy może sobie do niej zajrzeć kiedy tylko ma na
to ochotę.
-Jesteś pewny
siebie Malfoy… Wręcz bardzo pewny, zważywszy na los jaki spotkał twojego syna,
Pana oraz twoją chrześnicę. Myślałem, że po tym wszystkim nabierzesz większej
pokory.
-naprawdę
uważałeś Dumbledore, że Azkaban mnie złamie? Poza tym nie rozumiem, co masz na
myśli mówiąc o losie mojego syna…
Na słowa
Lucjusza, każdy z obecnych obrońców Hogwartu spojrzał na niego z widocznym
zaskoczeniem i odrazą w oczach. Każdy, kto był zamieszany w sprawę wyłapywania
Śmierciożerców wiedział co spotkało Dracona Malfoya, po tym jak chłopak rzucił
się na przesłuchującego czarodzieja, chcąc go zabić. Jeszcze tego samego dnia
został przesłuchany, a potem zaprowadzony do podziemi Azkabanu, gdzie został
złożony mu pocałunek dementora…
-Lucjuszu,
ty sobie ze mnie żartujesz… Przecież twój syn jest niczym warzywo teraz… Po
złożeniu pocałunku dementora pozbawiono go duszy, praktycznie już syna nie
masz.
-Tak
myślisz Dumbledore? Ciekawe, bo jak na kogoś kto doznał pocałunku dementora,
mój syn trzyma się całkiem nieźle. Nie sądzisz Draco?
-Nie
powiedziałbym ojcze, że nieźle… Raczej określiłbym to jako „znośnie” zważywszy
na fakt tych pamiątek jakie zostawiło mi Ministerstwo z okazji pobytu w
Azkabanie.
Każdy, kto
kiedykolwiek słyszał glos Dracona Malfoya, teraz nie mógł wątpić w to, iż to
wlaśnie ów chłopak mówi, a sam blondyn potwierdził to w tym samym momencie, w
którym podchodząc do ojca zsunął z twarzy kaptur odsłaniając głębokie blizny
znaczące jego przystojną, o szlachetnych rysach twarz… Na ten widok Ronald
wprost nie mógł powstrzymać zawistnego prychnięcia i ironicznego uśmieszku, z
którym powiedział.
-Widzisz
Malfoy? Teraz ty też masz blizny jak Harry, więc możesz pokazywać się jako „Srebrny
mamisynek Slytherinu”.
-Wybacz
Weasley, jednak ja zostanę zapamiętany przez historię jako ktoś znacznie
ważniejszy niż jakiś tam dzieciak, który jest sławny jedynie dlatego, że w
przeszłości jego matka oddała za niego życie.
-A jak niby
chcecie zwyciężyć, co fretko? Nie macie obecnie niczego ani nikogo. Może i
zniszczyliście Hogwaty, jednak zrobiliście to z zaskoczenia, a teraz
zostaniecie bez trudu pokonani przez nas.
-Tak
uważasz Weasley?
Na słowa
Dracona, pozostali zakapturzeni zaczęli zsuwać z głów kaptury ukazując swoje
oblicza… i w większości byli to dawni uczniowie Hogwartu, ci sami którzy
jeszcze dwa, trzy, cztery lata temu kończyli ową szkołę. Bracia Flint, z czego
jeden z zabandażowanym okiem, Pansy, Milicenta, Crabbe i Goyle…
-I co? Macie
zamiar waszą małą armią nas pokonać? Profesor Dumbledore pokona was jednym
zaklęciem, chyba że macie niby jakąś tajną broń. Może zmartwychwstał ten wasz
wspaniały Voldzio? Albo jego szajbnięta córunia?
-No, no, no
Weasley nie sądziłam, że jesteś aż tak inteligentny… albo po prostu miałeś szczęście
tak jak przy każdym egzaminie, dzięki któremu zdawałeś do następnej klasy…
Wszyscy
obrońvy Hogwartu wprost pobledli gdy ich wzrok zatrzymał się na grupie ciasno
zebranych postaci stojących na ruinach zamku, w tym samym momencie w którym
grupa się rozstąpiła ukazując dwie postaci… Czerwonooką brunetkę w czarnym
płaszczu oraz stojącącego obok niej wysokiego, przystojnego mężczyznę o
czerwonych oczach i brązowych wlosach patrzącego z delikatnym uśmiechem na
stojących przed nimi przeciwników.
-Elena… A
to jest…
-Tom Riddle…
Głos Albusa
Dumbledore’a nigdy nie zabrzmiał jeszcze w taki sposób… Słysząc ów ton, Potter
skierowal wzrok na swojego profesora po czym ponownie skupiając go na ukazanej
przed nim parze wyszeptał cichym, lekko drżącym głosem.
-Tom…
Riddle?
A na jego
słowa usta młodej Riddle’ówny rozciągnęły się w uśmiechi, a po chwili te same
wargi powiedziały z widocznym zadowoleniem.
-Witaj
Potter… To dobrze, że zdążyłeś, w końcu głupio byłoby się spóźnić na własny pogrzeb..
Teraz poniesiesz konsekwencje swoich działań…
W momencie
gdy jej słowa zabrzmiały, niebo przecięła pojedyncza błyskawica oświetlając
twarz dziewczyny i sprawiając, iż jej oczy zalśniły niczym oczy kobry, która
własnie dostrzegła swoją ofiarę…
Aaaaaaaaa ....
OdpowiedzUsuńWreszcie jest .
Ten tydzień tak mi się ciągnął że myślałam że umre niż przeczytam nowy rozdział...
Ale warto było czekać ;)
Uwielbiam twój blog (nr.1 w Polsce i na świecie) ;*
Pozdrawiam i życzę weny ;)
Rozdział wspaniale napisany ;]
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i mam nadzieje że będziesz jeszcze coś pisać bo robisz to wspaniale