poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 62- Ujawniona Prawda



-Tom… Riddle…



-Riddle? To  jest…




Oczy obrońców Hogwartu skierowały się na stojącą na ruinach dawnej szkoły parę. Każdy z obecnych wprost nie był w stanie uwierzyć w to, co właśnie rozgrywało się na ich oczach. Dawni więźniowie Azkabanu teraz wolni, strażnicy więzienia dla czarodziejów stojący po stronie osób, których w przeszłości mieli pilnować, najpotężniejszy czarnoksiężnik wszechczasów przywołany ponownie do życia, mimo tego że każdy był pewien iż już nie powróci… A pośród tego wszystkiego dziewczyna, która przez tak długi czas oszukiwała i mamiła Złotego Chłopca. Istniały teorie według których Elena miała podawać Potterowi jakiś specjalny eliksir dzięki czemu Gryfon był szczególnie podatny na jej wpływy i słuchał jej ufając bez reszty.. Nikt nie wiedział ile właściwie jest w tych plotkach prawdy, jednak w miarę upływu czasu urosły one na tyle, by móc całkowicie zniwelować to niezbyt dobre wrażenie jakie robiła na czarodziejach myśl, iż Złoty Chłopiec był w jakikolwiek sposób powiązany z córką Voldemorta. W ten sposób stopniowo ginęła prawda odnośnie kontaktów i rzeczywistych stosunków tej dwójki, by w końcu zostać zastąpioną przez kłamstwo. W obecnym świecie często tak się działo, iż plotka zastępowała prawdę będącą niewygodną dla pewnym osób. Znacznie łatwiej było rozsiewać domysły, a potem sprawiać by inni w nie wierzyli, niż pozwolić im snuć własne rozmyślania, podczas których można było dojść do wniosków niewygodnych dla wysoko postawionych osób. W tym momencie natomiast można było doskonale dostrzec efekty jakie osiągnęło ministerstwo przy udziale Dumbledore’a oraz samego Pottera, albowiem prawie natychmiast wszyscy obrońcy Hogwartu unieśli różdżki gotowi rozpocząć walkę. To samo też wykonali poplecznicy Lorda Voldemorta. Pośród tych osób znalazła się tylko jedna, która nie wyjęła różdżki a jedynie milcząc patrzyła na zgromadzonych przed nią czarodziejów i czarownice, by w odpowiedniej chwili gdy jej ojciec oraz Dumbledore mieli dać znak do rozpoczęcia walki jednym ruchem poderwać obie dłonie sprawiając, że naraz wszystkie różdżki wyleciały w powietrze zastygając nad głowami swoich właścicieli wystarczająco wysoko by ci nie mogli ich dosięgnąć. Na ten gest wszystkie oczy zostały natychmiast skierowane na pojedynczą, obecnie samotnie stojącą czarodziejkę. Dziecko zrodzone z czarnej magii, mające być nadzieją świata mrocznej magii, teraz stojące pośrodku nich, a jednak znajdujące się w pewnej odległości od obu stron.




-Eleno…




-Córko co się dzieje? Czemu to zrobiłaś?




-Bo teraz nadszedł czas byście mnie wysłuchali.




-C…co?




Na twarzach zgromadzonych pojawił się ten sam wyraz niedowierzania, w czasie gdy Elena Riddle wyszła trochę do przodu stając na pasie ziemi niczyjej pomiędzy obrońcami Hogwartu i Śmierciożercami.




-Oszalałaś do końca wariatko?! To nie jest czas na jakieś głupie opowiastki! To jest…




-Zamilcz i słuchaj Weasley.




Po tych słowach Elena spojrzała na chłopaka wzrokiem, w którym nie było choćby cienia litości, a jedynie bezgraniczny spokój oraz pewność siebie. Wiedziała co powinna zrobić, czuła iż nadszedł czas, w którym zostanie położony kres obu ideologiom  przyświecającym przez ostatnie kilkadziesiąt lat wszystkim nacjom czarodziejów.




-O czym chce pani mówić, panno Riddle?




-Dumbledore powinieneś wiedzieć. Sądziłam, iż jako czarodziej o tak wysokiej inteligencji jednak zdasz sobie sprawę, że to co robiliście prędzej czy później ujrzy światło dzienne.




-Widzisz Dumbledore? Córka Czarnego Pana przejrzała cię i tą waszą zakłamaną bandę.




-Zgadza się panie Macnair, lecz nie mam zamiaru wyciągać jedynie prawdy o Ministerstwie a także błędy ideologii śmierciożerców oraz mojego ojca.




-Słucham?




-P… Po czyjej ty właściwie stoisz stronie co?




-Po właściwej stronie Potter. Jednak właściwa strona nie znajduje się ani przy moim ojcu, ani przy twoim idolu. Mogłeś poznać prawdę, jednak jak widzę była ona dla ciebie całkowicie nieosiągalna.




Po wypowiedzeniu tych słów Elena spojrzała uważnie po twarzach zebranych. Widziała ich wzrok i w pełni zdawała sobie sprawę za kogo obecnie ją biorą. Część  z nich widziało w niej wariatkę, inni zdrajczynię, a jeszcze inni… patrzyli na nią oczekując co ma do powiedzenia, co może być jej wiadome, jaka prawda niedostępna dotąd dla nikogo innego. Ślizgonka natomiast po własnych słowach zamilkła na dłuższą chwilę spuszczając lekko wzrok. Czuła jak krople deszczu rozbijają się o jej podróżny płaszcz i moczą dodatkowo jej włosy. Miała wrażenie jakby cały świat na tą chwilę zamarł, jednak to nie mogła być prawda. Przecież nie rzucała zaklęcia zmiany pędu czasu…




-Co to znaczy, ze nie stoisz po żadnej ze stron?! Przecież nie można być bezstronnym. Nie ma trzeciej strony…




-A i owszem jest Black… Trzecia strona jest tą właściwą. A ja nie mogłam stanąć po żadnej innej  ze stron. Nie mogłam przyjąć ani strony budowanej przez wieki na kłamstwie, ani też strony która opiera się na fałszywych ideach.




-Co masz na myśli?




-Eleno…




Młoda Riddle’ówna spojrzała na niespuszczającego z niej wzroku Lucjusza Malfoya. W jego oczach krył się ból wielu pokoleń czarodziejów. Zresztą nie tylko w jego. W oczach każdego czarodzieja czystej krwi ukryty był smutek i ból skrywany i skrzętnie chroniony jak prawdziwy skarb… skarb o który oni nawet nie mogli walczyć.




-Urodziłam się by stać po stronie czarnej magii. By być następczynią mojego ojca i wypełnić me przeznaczenie, jednak przez te wszystkie lata zastanawiałam się czym właściwie jest owe przeznaczenie. Czy naprawdę ma ono polegać na stworzeniu świata tylko dla czarodziejów? A potem zbliżyłam się do Pottera i poznałam czym jest biała magia i wtedy to pojęłam… Dostrzegłam, iż biała magia nie jest jedynie dobra, a czarna magia jedynie zła, a przeznaczenie zaczyna się wypełniać dopiero wtedy gdy budujemy je samodzielnie, nie polegając na radach i decyzjach innych osób, próbujących układać nam życie.. Potem zaczęłam szukać jeszcze głębiej i dotarłam do tego co powinno być ukryte przed światem. Tak przynajmniej uważali ci, którzy to podtrzymywali przez tyle długich dziesięcioleci, przez całe wieki. Wieki, w ciągu których cała historia czarodziejska tworzona była na kłamstwie i obłudzie….




Każdy jej słuchał, nikt nie śmiał jej przerwać. Elena nie musiała rzucać zaklęć. Własnymi słowami stworzyła atmosferę w której to ona decydowała kiedy należy milczeć, a kiedy mówić.




-Przed laty istnieli magowie. Potężni czarodzieje zdolni do używania czarów, z pomocą których czynili niezwykłe rzeczy. Nigdy nie potrzebowali oni różdżek, nie znali ich. Mugole przychodzili do magów po porady, po pomoc i dobre słowo. Magowie byli szanowani, a ich dar w postaci umiejętności czarowania, był chwalony i nagradzany. Potem zaczęli rodzić się inni magowie. Znacznie słabsi, nie mogący używać własnego ciała w celu wytworzenia czarów. I by im pomóc magowie zaprezentowali im jak można korzystać z magicznych przedmiotów oraz części magicznych stworzeń. Ukazali, jak bardzo można wzmocnić własną moc magiczną umieszczając na szyi wisiorek z piórem feniksa, jak można ulepszyć własne zaklęcia, jeśli tylko nosiło się bransoletkę z włosia jednorożca. I na podstawie tej wiedzy czarodzieje poprosili o pomoc gobliny, które zdradziły im częśc swej wiedzy na temat rzemiosła jaki wykonywały. Na podstawie zdobytej wiedzy, czarodzieje wykorzystali tajemnice goblinów w celu wytworzenia pierwszych różdżek łamiąc tym samym umowę jaką zawarli z goblinami. Użyli ich mocy do stworzenia czegoś, a potem zerwali wszelkie kontakty ze swymi dawnymi nauczycielami nie dzieląc się z nimi własnymi tajemnicami, mimo tego, iż wcześniej gobliny powiedziały im wszystko. W ten sposób narodził się trwający do dziś konflikt pomiędzy goblinami i czarodziejami.




-No dobrze, Riddle, jednak co to ma wspólnego z na…




-Milcz Weasley… Tak jak mówiłam czarodzieje zdobyli różdżki dzięki którym ci słabsi, nie posiadający tak szerokiej mocy magicznej jak magowie, także mogli używać czarów. Jednak w czarodziejach pozostała owa zazdrość, że inni są od nich potężniejsi, że ci którzy z od pokoleń posiadają w rodzinie magię, są od nich silniejsi. Czarodzieje zaczęli wymyślać nowe zaklęcia podburzając mugoli przeciwko magom. Przecież tak było łatwiej. Magię osób posługujących się jedynie własnym ciałem, bez użycia różdżki zaczęto nazywać czarną magią, a magów- czarnoksiężnikami i zaczęto ich stopniowo ścigać..szybko z przyjaciół i towarzyszy mugole stali się dla magów zagrożeniem. Zmuszono ich, by się ukrywali. Założyli oni własne rodziny, w których kultywowano magię przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Natomiast czarodzieje zostali okrzyknięci bohaterami, którzy uchronili mugoli od potwornej magii czarnoksiężników… Czarodzieje natomiast zaczęli posuwać się dalej, chcąc całkowicie połączyć rasy magiczną i niemagiczną, mimo tego że wcześniej mówili o tym magowie. Po pozbyciu się konkurencji nie było trudno rozpocząć działanie na podstawie skradzionych pomysłów… Najpierw czarodzieje zaczęli ukrywać się przed mugolami dodatkowo ich podburzając przeciwko magii, po czym w końcu rozdzielono nasze światy… Wśród czarodziejów wytworzyła się społeczność, już nikt nie ćwiczył by móc czarować bez użycia różdżek, bo przecież z różdżkami było znacznie łatwiej. Z czasem nawet dawni magowie wpasowali się w nowy porządek korzystając z różdżek, jednak ich pragnienie zachowania magicznych zdolności pozostało… Z czasem owych magów nazwano czarodziejami czystej krwi.. Jak wiadomo wszystko co jest niezgodne z odpowiednimi normami ludzie często chcą usunąć i to też było pragnieniem czarodziei. Tych samych, którzy utworzyli później Ministerstwo Magii. Oficjalnie była to instytucja, która miała pomagać czarodziejom, w rzeczywistości potajemnie pozbywała się niewygodnych osób, stopniowo uszczuplając szeregi czarodziejów czystej krwi. Przecież pragnięto by czarodzieje wymieszali się z mugolami, by wszyscy się zasymilowali, jednak było to niemożliwe przez tradycje przekazywane z pokolenia na pokolenie wśród czarodziejów czystej krwi dlatego zaczęto się ich pozbywać… Trwało to miesiącami, latami… aż w końcu nastąpił dzień, w którym czwórka wybitnych czarodziejów postanowiła stworzyć szkołę, w której będą kształceni młodzi adepci magii. I wspólnymi siłami stworzyli oni Hogwart. Gryffindor, Huffelpuff, Ravenclaw i Slytherin razem zbudowali szkołę Magii, mającą być ostoją dla dzieci posiadających magiczne umiejętności, jednak nie potrafiących z nich korzystać. Szczególnie dla jednego z założycieli szkoła była miejscem szczególnym, będącym dla niego odpowiednikiem domu… i ten sam Hogwart go zniszczył, po tym jak zdecydował, iż nie będzie nauczał uczniów pochodzenia czystomugolskiego. Miał ku temu swoje powody…




-A jakie mógł mieć powody tak bezduszny czarnoksiężnik?!




-Dumbledore jesteś ostatnią osobą, która powinna zadawać to pytanie.




Słowa te na wskroś przecięły powietrze niczym nóż, gdy Elena Riddle podniosła przepełnione pogardą spojrzenie na swojego dawnego dyrektora.




-„W imię większego dobra”. Tym hasłem posługiwał się Grindewald, jednak nie należało ono do niego, on je jedynie zapożyczył. W rzeczywistości było to hasło używane od dawna przez kogoś innego… „W imię większego dobra” zginął starszy brat pana Malfoya, bo jego rodzice dłużej nie chcieli tego ukrywać. W imię większego dobra mordowani byli członkowie rodzin czystej krwi i niszczono wszelkie informacje na ich temat. Ponieważ tak było wygodniej. Ministerstwo przez lata przekręcało historię na swoją korzyść a kolejni dyrektorzy Hogwartu im w tym pomagali. Nikt nigdy nie walczył o prawdę bo tak było najwygodniej. Znacznie prościej jest stwierdzić, że nic się nie wiedziało, a prawda jest taka że wszelkie ataki, które zostały przepuszczone po walce o Hogwart, były dziełem Ministerstwa. To Ministerstwo zabiło Snape’a i jego rodzinę, Ministerstwo niszczyło wszystko co było ważne dla czarodziejów czystej krwi odbierając im majątek i rozdając go, zamykając w Azkabanie, a niewinne dzieci tylko dlatego, że trafiły do Slytherinu były od razu odsyłane do domu. To wszystko było spowodowane tym, iż chcieliście wyplenić wszystko co było związane z czysto krwistymi, oczywiście nie licząc takich rodzin jak Weasley’owie… Oni od dawna byli po stronie Ministerstwa więc byli bezpieczni.. Jednak nikt się nigdy nie zastanowił czemu Lucjusz Malfoy tak szalenie nienawidzi Artura Weasley’a. To nie było spowodowane odrazą do niego, a myślą że ten czarodziej zdradzając czysto krwistych uchronił swoją rodzinę… A pan Malfoy niczego bardziej nienawidził jak Ministerstwa Magii. Miejsca przepełnionego obłudą i fałszem, w którym wiedział, że istnieją osoby odpowiedzialne za większość tragedii w jego rodzinie…




-Skoro o tym wszystkim wiedziałaś, to czemu nigdy mi nie powiedziałaś?




Słysząc pytanie, które padło z ust Złotego Chłopca, spojrzała na niego z uwagą mówiąc jednocześnie.




-Chciałam. Uwierz mi, że chciałam, jednak wiedziałam że mi nie uwierzysz. Dlatego wtedy zjawiłam się podczas bitwy o Hogwart. Chciałam cię stamtąd zabrać, pokazać że nie musimy brać w tym udziału… Chciałam ci pokazać, że to nie jest nasza wojna, że jest to bitwa dorosłych czarodziejów. Osób, które tą wojnę wywołały. Byłam gotowa zostawić moich towarzyszy, dawnych i obecnych Ślizgonów samych sobie, jeśli ty byś mnie posłuchał, bo to byłby dowód na to, że czarna i biała magia mogą współistnieć, dowód który byśmy zaprezentowali światu po zakończonej wojnie. Chciałam pokazać, ci że nasze przeznaczenie można zmienić, że nie musimy się nawzajem zabijać, że przecież istnieje inna droga… Trzecia, prowadząca do stworzenia harmonii między czarodziejami i mugolami…  Harmonii, o której usłyszałam podczas przeglądania dziennika Salazara Slytherina…




-Nie, to wszystko to jedynie kłamstwo… Poza tym przy domu Snape’ów widziałem to… widziałem te czerwone oczy w mroku, TWOJE oczy…




-To nie byłam ja.




-Kłamiesz!




-Nie kłamię. Przecież jakiś czas później pojawiłeś się w Azkabanie i widziałeś mnie tam. A ja dowiedziałam się o śmierci Snape’a i jego rodziny już po uwolnieniu z Azkabanu.




-Ach tak? Więc kogo niby wtedy widziałem?




-Kłamczucha.




-Słucham?




-To był Kłamczuch… ten sam którego pozostawiłeś na pewną śmierć spalając osobiście Dom Założycieli…




-Skąd… Skąd ty o tym wiesz…




-wiem bardzo wiele.. I wątpię by niektórzy chcieli się dowiedzieć chociażby kilku z tych wszystkich prawd które są mi wiadome..




Po słowach Eleny ponownie zapanowała cisza, przy której jedynym odgłosem był padający gęstymi kroplami deszcz zalewający całą okolicę Łzami płynącymi prosto z nieba. W końcu jednak odezwał się sam Dumbledore wysuwając się do przodu.




-Eleno, nie rozumiem jednak ciągle jednego.. jakim cudem udało ci się wskrzesić swojego ojca, skoro wszystkie horkruksy zostały zniszczone, a twój ojciec nie okazał skruchy.




-Nie musiał, Wystarczyło, że pomógł mi pewien mag, który powiedział mi co się stanie jeśli mój ojciec nie wyrazi skruchy. Zdradził mi on wszystkie sekrety dotyczące horkruksów. Sekrety znane dotąd jedynie wybranym, niespisane a przekazywane słownie…




-Jakie… sekrety..




-Na przykład informację, iż jeśli zbierze się wszystkie części dusz w jednym miejscu można je połączyć, jeśli ciało w którym znajdowała się dusza jest wystarczająco silne by przyjąć swoją utraconą duszę… Poza tym jeśli ktoś jest wystarczająco potężny, może tuż po zniszczeniu horkruksa przyjąć na inny przedmiot duszę danej osoby, jeśli ta osoba jest na przykład powiązana jest z właścicielem hokruksów więzami krwi.




-Eleno skąd ty o tym wszystkim wiesz?




-Ja…




-To nieważne, to wariatka, wszystko zmyśliła, nie ma nawet cienia dowodu na to, że coś takiego się kiedykolwiek wydarzyło, a ja nie mam ochoty dłużej o tym słuchać. Załatwię ją raz na zawsze, zapłaci mi za śmierć Cyzi, za pozbawienie życia tej wspaniałej kobiety, której powinna być wdzięczna za to co od niej otrzymała… Avada Kedavra!




Zaklęcie wypłynęło z różdżki Syriusza Blacka i pomknęło wprost w Elenę, która stojąc podniosła na niego wzrok jednak nawet nie próbując uniknąć zaklęcia. Słyszała za sobą krzyk swojego ojca oraz wielu spośród jego popleczników… i w tej samej chwili z jej wisiorka wydostała się smuga zielonego światła, która przybrała formę węża i odbiła zaklęcie stopniowo  przybierając ludzką formę. W tym samym czasie brunetka uniosła wzrok na Albusa Dumbledore’a szepcząc cicho.




-Skąd to wszystko wiem? Stąd…




Wraz z ostatnim słowem dziewczyny, przed zgromadzonymi czarodziejami pojawiła się lekko unosząca się w powietrzu, przejrzysta postać… Postać będąca zbytnio materialna jak na ducha i jednocześnie niewystarczająco prawdziwa by móc być żywą osobą…




-Moja potomkini wie to wszystko ode mnie..




-Czym… Czym ty jesteś?




-Jest tym, kim być powinien. Moim opiekunem i szlachetnym przodkiem.. To jest..




- Salazar Slytherin. To co obecnie widzicie nie jest niczym innym jak zapiskiem moich wspomnień, fragmentem duszy który oddzieliłem od siebie po śmierci i zamknąłem w wisiorku, nie czyniąc z niego horkruksa, a magiczny artefakt. Wiedziałem, że prędzej czy później pojawi się mój przodek który rozpozna moc zamkniętą w wisiorku i usłyszy mój głos. A Elena od urodzenia mnie słyszała, od momentu gdy tylko otrzymała wisiorek w swoje dłonie jeszcze jako kilkuletnie dziecko… Jako jedyna była na tyle dociekliwa by chcieć poznać prawdę o Hogwarcie oraz o prawdziwej istocie białej i czarnej magii. Jako pierwsza odkryła zależność pomiędzy oboma rodzajami magii oraz ich znaczne podobieństwo ukazujące, iż w rzeczywistości każda magia pochodzi od czarodziejów jednego pokroju. Nie istnieje podział na dobrych i złych. Ten podział stworzyli mniej potężni czarodzieje by ukryć swe słabości, a potem okrzyknęli siebie tymi dobrymi, podczas gdy w rzeczywistości po kryjomu pozbywali się wszelkich przeciwników… Nie istnieje bardziej okrutna zbrodnia jaką czarodzieje kiedykolwiek wyrządzili. Dzięki kłamliwym prawdom przekazywanym z pokolenia na pokolenie na mój temat, Tom Riddle błędnie zrozumiał me idee i przez to postanowił stworzyć świat, w którym żyliby tylko czarodzieje. Jednak nie taka była moja idea. Pragnąłem by wszyscy powrócili do pierwotnej magii, do samej jej esencji, by przestali dzielić ją na dobrą i złą. Nie ma dobrych ani złych czarów. Istnieją jedynie bardziej i mniej potężne, a to samo zaklęcie które uśmierca teraz innych czarodziejów, kiedyś odbierało mugolom życie nie zadając im zbędnego cierpienia. Zaklęcie było wtedy używane na mugolach cierpiącym na nieuleczalne choroby oraz tym skazanym na śmierć za ciężkie zbrodnie, których nikt nie był w stanie wybaczać… Zaklęciem cruciatus zmuszano porywaczy by przyznali gdzie ukryli zakładników, a Imperiusa używano by ośmielić innych, by nie kryli tego co leży im na sercu… Jednak Ministerstwo szybko przemianowało zaklęcia i ich znaczenie, a te trzy okrzyknęło Niewybaczalnymi… Wszystkie kłamstwa, obłuda i fałsz zostały zamknięte w tym budynku, na którego zgliszczach teraz stoicie. Hogwart nie był już taką szkołą, którą kiedyś sobie wymarzyłem opowiadając o niej Godrykowi, Heldze i Rowenie. Oni mieli inną wizję i wprowadzili ją w życie, a mnie okrzyknęli czarnoksiężnikiem. Nigdy nie interesował ich fakt, czemu nie chcę uczyć dzieci pochodzących z rodzin mugolskich… Nigdy nie zadali sobie trudu by zrozumieć mój pusty wzrok gdy akurat byłem sam, gdy niczego ode mnie nie chciano… Nikt nigdy nie spytał, czemu jako jedyny traktuję Hogwart nie jak szkołę, ale jak dom. Hogwart stał się moim domem w momencie gdy Ministerstwo zabiło moją rodzinę, a potem stwierdzono iż zabili ich zwolennicy czarnej magii, do których ma rodzina należała..




W tym momencie Salazar zamilkł przenosząc wzrok na zgliszcza dawnej szkoły.




-Tutaj jest zamknięta magia, którą trzeba odnowić… i do tego potrzeba dwójki wybitnych czarodziejów… Eleno wiesz kogo mam na myśli.




-Oczywiście…




Mówiac to dziewczyna uniosła wzrok na swojego szlachetnego przodka. Ten mężczyzna był przy niej odkąd tylko sięgała pamięcią… Jego głos słyszała, gdy nie potrafiła wyczarować patronusa, gdy dotykała róży otrzymanej od Dracona… On szeptal jej do ucha co ma zrobić by pomóc Ginny Weasley opętanej przez dziennik Riddle’a… Powiedział jej gdzie należy szukać Glizdogona i jaki wywar przygotować by wzmocnić swego ojca… On powiedział jej, iż najlepszym sposobem by poznać prawdę, jest najpierw spróbować zmienić przeznaczenie swoje oraz swego największego przeciwieństwa- Harry’ego Pottera.. nawet jeśli to ostatnie jej się nie udało, to jednak nigdy nie przestała wątpić we własne siły i to wszystko było spowodowane obecnością tego mężczyzny… Kierując wzrok na Złotego Chłopca, młoda Ślizgonka uśmiechnęła się delikatnie.. I w tym momencie usłyszała pierwsze wykrzyczane słowa.




-Nie pozwolę ci na to!




I w następnej chwili w jej stronę poleciał strumień czerwonego światła, który swoje źródło miał w różdżce Ginny Weasley ukrytej dotąd za paskiem. Dziewczyna widocznie przeczuwała co się może stać i na wszelki wypadek wzięła z sobą dwie różdżki, a obecnie postanowiła użyć tej drugiej zapewne będąc przekonaną iż Riddle’ówna ponownie chce jej odebrać miłość życia… Na gest wykonany przez Gryfonkę, Elena nie zareagowała gwałtownie, jedynie spokojnie wysunęła przed siebie dłoń szepcząc zaklęcie i odbijając je, jednak w ten sam sposób uwolniła różdżki do tej pory unoszące się nad głowami swoich właścicieli. Obrońcy dawnego porządku oraz poplecznicy Czarnego Pana złapali swe oręża w dłonie i w tej samej chwili rozpoczęła się ostatnia bitwa. Niczym na zwolnionym filmie Riddle’ówna widziała przelatujące wokół niej grady świateł i strumieni wystrzelonych z różdżek… jednak to nie o to chodziło, nie tak to miało wyglądać. Noc stawała się coraz bardziej mroczna i nawet owe światła sprawiały, iż zamiast stać się jaśniejszą, zbliżająca się noc coraz bardziej ją przerażała… Rozglądając się wokoło w końcu dostrzegła tego kogo szukała i puściła się biegiem w jego kierunku by w końcu stanąć tuż przed nim. Czerwień zetknęła się ze stalą w tej samej chwili, gdy wargi Eleny cicho wyszeptały.




-Pamiętasz co mi obiecałeś?




-Oczywiście…




-Byłeś wierny mi przez ten cały czas…




-Od samego początku. Nigdy nie przestałem..




-Więc teraz wypełnij swą przysięgę…




Po czym wysunąwszy przed siebie dłoń córka Czarnego Pana powiedziała głosem, który nie dotarł do uszu nikogo, poza dwoma chłopcami obserwującymi ją… Jednym z owych obserwatorów był Harry Potter, który zamarł w wyrazie niedowierzania, mając wrażenie jakby powtarzała się scena rozgrywająca się w tym miejscu rok temu, gdy Elena wysunęła dłoń w jego kierunku… Teraz jednak nie robiła tego, nie patrzyła na niego i nie jego prosiła o to by się do niej przyłączył.




-Draco chodź do mnie… Bądź moim światłem, płomykiem który wskaże mi w którym miejscu mam wykonać ostateczne zaklęcie…




Jak na zwolnionym filmie Harry Potter obserwował moment w którym Draco Malfoy wysunął dłoń ujmując w nią dłoń Eleny… Po czym oboje stanęli tyłem do siebie, tak że ich plecy stykały się z sobą, podobnie jak ramiona, gdy ich dłonie puściły się by po chwili spleść z sobą palce. Uśmiechnąwszy się delikatnie młoda Riddle’ówna wyszeptała.




-Draco nie bój się. Czujesz tą moc, prawda? Energię czarodziejską, która zawsze w tobie była. Nie potrzebujesz różdżki by nią władać. Wystarczy że zaufasz temu co jest prawdziwe..




-Wiem o tym… Zaczynajmy.




Oboje uśmiechnęli się do siebie, w momencie od ich dłoni wysunęły się dwa lśniące strumienie światła łączącą i związując ich nadgarstki w tej samej chwili w której oboje unieśli nad głowy różdżki stykając je z sobą i mówiąc zgodnym tonem:




-INITIUM VERISO!




I w tym momencie z ziemi wokoło nich zarysował się krąg światła tworzący spiralę niemalże oplatającą ich ciała by na koniec wystrzelić wysoko w powietrze rozganiając ciemne chmury kumulujące się nad zgliszczami Hogwartu.




-NIE POZWOLĘ WAM NA TO! COKOLWIEK ROBISZ, NIE POZWOLĘ CI! AVADA KEDAVRA!!




Głos Harry’ego Pottera poniósł się echem po błoniach gdy chłopak puścił się biegiem w kierunku stojącej pary celując w swą dawną towarzyszkę koniec różdżki wykrzykując zaklęcie, które zamiast dosięgnąć celu odbiło się od spirali otaczającej dwójkę młodych czarodziejów. W tym samym momencie Elena Riddle skierowała wzrok na Chłopca-Który-Przeżył.




-To już koniec… Żegnaj Potter.




I zsuwając dłoń z różdżką wymierzyła ją w kierunku bruneta mówiąc:




-Perrenis Sommnus…




Z jej różdżki wystrzelił strumień białego światła, który rozświetlił błonia bardziej niż spirala… A potem na kilka chwil świat pogrążył się w mroku…

środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 61- Burza na srebrnym globie



-Jak dlugo minister ma zamiar jeszcze ukrywać przed opinią publiczną to co się stało z Azkabanem?
-Zapewne tak długo jak tylko to będzie możliwe. W końcu nie może sobie pozwolić na panikę podobną do tej, która działa się ostatnio. Za każdym razem gdy Czarny Pan się pojawiał wśród czarodziejów zaczynał dominować strach, jeden podejrzewał drugiego, składano fałszywe donosy, robiono wszystko, byle tylko ochronić swoją rodzinę… Czarodzieje tracili zdolność racjonalnego myślenia, dlatego zapewne chce teraz tego uniknąć.  A nie ma łatwiejszego sposobu na osiągnięcie celu, niż po prostu ukrywać przed wszystkimi prawdę o tym, co się dzieje.
-W sumie nie ma czemu się dziwić. Ministerstwo ma w krwi załatwianie wszystkich sprawy po cichu, by móc później umyć od nich ręce, zwalając winę na innych.
-Co masz na myśli?
-Tylko to, że…
Głos mężczyzny zamarł mu w gardle w momencie gdy uniósł wzrok znad pergaminu który leżał przed nim na stole, po czym spojrzał na stojącą w drzwiach postać. Z niepewnością patrzył na nią, a gdy tylko osoba poszła dalej odetchnął głębiej mówiąc znacznie ciszej, podnosząc wzrok na resztę swoich towarzyszy.
-Nie powinniśmy marnować czasu na takie dyskusje. Teraz najważniejsze jest kontynuowanie dzieła naszego mistrza.
-Ale nasz Pan jest…
-Wiem Amycusie. Teraz jednak to nie jest ważne. Otrzymaliśmy zadanie do wykonania, a my zamiast się za nie wziąć toczymy niepotrzebne rozmowy, na które będzie czas gdy ukończymy powierzone nam zadania. A wtedy nastąpi koniec tego co się obecnie dzieje i nadejdzie era nowego, właściwego porządku.
-naprawdę wierzysz Lucjuszu, że nasze marzenia oraz ich plany mogą się ziścić?
-Goyle… jeśli jest ktoś na tym świecie, kto jest w stanie sprawić, by zapanował nowy, właściwy ład, to osoby zdolne by dokonać tego, właśnie znajdują się po naszej stronie. A najlepszym dowodem jest to, co stało się z Azkabanem. Usunięcie więzienia, jest prezentacją siły naszych mistrzów.
Po tych słowach długowłosy blondyn wstał z zajmowanego przez siebie fotela, po czym chowając do futerału swoją różdżkę poprawił czarny podróżny płaszcz, po czym udał się do wyjścia. Nie miał ochoty toczyć dalszych rozmów, które jedynie przeciągały to, co miało się rozpocząć. Ruszywszy korytarzem Lucjusz spoglądał do mijanych pokoi, widząc śpiących, wymęczonych czarodziejów i czarownice, którzy jedyne o czym obecnie marzyli, to odrobina spokoju i snu. Później, gdy już się odpowiednio wyśpią, zaczną mysleć o zemście na swoich oprawcach. To co działo się za murami Azkabanu było w pełni znane jedynie więźniom, dementorom oraz członkom Ministerstwa, którzy tym zarządzali. On sam mimowolnie uniósł dłoń do ramienia wyczuwając na nim pod ubraniem spore zgrubienie, które możliwe że już nigdy nie zniknie.
-Świat się zmienia znacznie szybciej niż sądziłem. I jedynie oni mogą sprawić, że nareszcie zakończy się era panowania Ministerstwa. Całe społeczeństwo czarodziejów będzie mogło wtedy odetchnąć z ulgą.
Po tych słowach zatrzymał się przed znajdującym się w przedpokoju olbrzymim oknem po czym otwierając je, wyszedł na zewnątrz rozglądając się po zasnutej mgłą przestrzeni, a następnie odetchnąwszy głębiej pozwolił by wiatr otoczył jego ciało stopniowo zmieniające się w czarną mgłę, po czym zniknął ukryty płaszczem mroku… W tym samym czasie w całej Wielkiej Brytanii trwały gorączkowe przygotowania do tego, co miało nastąpić owej nocy. Czarodzieje dostrzegali to co się wokół nich dzieje, jednak ponownie nikt nie odważyłby się o tym mówić publicznie. Znacznie łatwiej było ukryć własne podejrzenia i żyć spokojnie, bez strachu o własną rodzinę. Przecież nawet  największy ślepiec dostrzegłby, że mimo ciągłych opowieści Ministra o poprawiającej się sytuacji, nad Wielką Brytanią wciąż unosiła się złowroga mgła, która zamiast zniknąć ostatnimi dniami zaczęła nabierać na sile. Mimo faktu, że blisko 3 tygodnie temu Azkaban został całkowicie unicestwiony, w żadnej gazecie nie została umieszczona o tym choćby najmniejsza wzmianka. Ministerstwo zaczynało panikować, popełniać kolejne błędy, a także zwiększać radykalność własnych działań, dzięki którym zamierzali w pełni przejąć władzę nad obecnych porządkiem i zaprowadzić uznany przez siebie ład. Harry Potter coraz częściej pojawiał się na konferencjach u boku Ministra oraz dyrektora Hogwartu, zapewniając własnym słowem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Był to niezwykle trafny i skuteczny sposób na uspokojenie społeczności czarodziejów, przyzwyczajonej do prawdomówności i niewinności Złotego Chłopca walczącego o ich bezpieczeństwo. Mimo strachu o swoją przyjaciółkę. Potter szybko powrócił do pracy Aurora usprawniając pracę całego wydziału Aurorów którzy codziennie przemierzali całą Brytanię wypełniając polecenia Ministerstwa i wyłapując wszelkie oznaki czarnej magii. Oczywiście zarówno Harry Potter, jak i Albus Dumbledore zostali poinformowani o losie jaki spotkał Azkaban, jednak nikt nie podejrzewał by ktokolwiek z więźniów przeżył, wszyscy byli pewni, iż Azkaban został zniszczony wraz ze wszystkim co się znajdowało w środku. Ta myśl przynosiła Gryfonowi pewną ulgę, bo sprawiała iż wierzył, że problem córki Lorda Voldemorta sam został rozwiązany bez konieczności ingerencji ze strony Aurorów. Zdanie Pottera było podzielane przez każdego, kto miał kiedykolwiek styczność z Eleną Riddle. W pewnym momencie nawet sam Albus Dumbledore, który zawsze wierzył iż Voldemort nie umarł, upewnił się o bezwzględnym i całkowitym zniknięciu córki największego czarnoksiężnika wszechczasów. Jedynie ta informacja pojawiła się w mediach powodując spore poruszenie pośród czytelników oraz samych reporterów. Wszystkich w Ministerstwie szczególnie zszokowała wiadomość, jaka dotarła do nich w tym samym dniu, w którym ogłoszono śmierć Eleny. Rita Skeeter przyszła do gabinetu Kingsleya informując go, iż odchodzi z Proroka Codziennego oraz z Ministerstwa. Jeszcze tego samego dnia opróżniła swój gabinet udając się w jedynie sobie znanym kierunku, a wraz z nią zniknęło z prasy większość informacji poddających w wątpliwość działania Ministerstwa. Okazało się albowiem, że za wszystkimi artykułami które wpływały podobno od różnych dziennikarzy, w rzeczywistości stała jedynie Rita, chcąca w ten sposób przekazać swoje przemyślenia czytelnikom Proroka. Nie dalej jak kilka dni po odejściu Rity do jej domu został wysłany jeden z urzędników w celu odebrania od niej dokumentów, które podobno kobieta miała zabrać z Ministesrtwa przed swoim odejściem, jednak jej dom zastano całkowicie zniszczony, z mrocznym znakiem unoszącym się nad dopalającymi się ruinami. Popłoch, przed którym uchroniono społeczeństwo, stał się powszechny pośród urzędników z Ministerstwa zaczynających się poważnie obawiać o swoich bliskich. W trybie natychmiastowym Aurorzy przybywali do domów kolejnych urzędników zabezpieczając dodatkowymi zaklęciami domy oraz ich mieszkańców, robiąc wszystko co było w ich mocy, byle tylko ochronić innych przed losem jaki spotkał dziennikarkę.
***
Tej nocy niebo nie było spokojne… Wszystko zdawało się być  mroczne i niebezpieczne, o czym mógł przekonać się każdy, kto wyjrzał przez okno… Obok gęstej mgły nieprzerwanie unoszącej się nad  Wielką Brytanią tej nocy dołączyła straszna ulewa zalewając ulicę dużymi, zimnymi kroplami i zarazem unieruchamiając ruch zarówno w mugolskiej, jak i czarodziejskiej części świata czarodziejów. Był początek lutego i uczniowie obecnie znajdowali się w swoich rodzinnych domach, gdzie zostałi wysłani na dwutygodniowe ferie z rozkazu samego dyrektora. Hogwart był opustoszały, nawet nauczyciele nie pozostali w tym miejscu, chcąc spędzić trochę czasu z rodziną. Wszyscy do tej pory byli wstrząśnięci nieoczekiwaną śmiercią Mistrza Eliksirów oraz całej jego rodziny, jednak nie dało się ukryć faktu, że większośc osób bardziej przejęla się śmiercią Saphiry nić jej męża. W sumie nie było czemu się dziwić… Ci, którzy opłakiwaliby śmierć Mistrza Eliksirów obecnie nie byli dopuszczeni do nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Ta informacja rzecz jasna, także została zatuszowana, albowiem nikt nie czuł potrzeby by zdradzać postronnym osobom jedną z największych obecnie tajemnic Hogwartu. Nawet inni uczniowie milczeli na ten temat, chociaż wielu wydawało się to podejrzane. Dzieci i młodzież ma to do siebie, że często posiada inny światopogląd na życie oraz na wszystko co ich otacza. Nawet jeśli wszystkie cztery domy nie darzyły się w pełni sympatią, ciągle jednak pozostawał fakt, iż domy powinny istnieć… wszystkie CZTERY  domy, a nie zaledwie trzy. Jednak nikt poza uczniami nie zaprzątał sobie tym głowy… Żaden nauczyciel, członek Ministerstwa magii, obecnie okrytego spokojem i ciszą, mimo faktu, jak wiele osób ciągle znajdowało się w budynku Ministerstwa, wliczając w to także wszystkich aurorów. Każdy skupiony był na jak najlepszym wykonaniu powierzonego mu zadania, gdy wtem dotarła do nich wiadomość burząca spokój całego Ministerstwa. Wiadomość, która sprawiła że w jednej chwili z budynku przeniosło się kilkadziesiąt osób, a wszyscy kierowani byli ową informacją, podążając w jedno miejsce i mając przed oczami ten sam obraz… Postać patronusa przybierającego postać lisa i przekazującego głosem Madam Rosmerty wiadomość „Dementorzy w Hogsmeade. Kierują się do Hogwartu”… Każdy z przybyłych myślał jedynie o tym by dotrzeć do Hogwartu i upewnić się, że informacja od Rosmerty była jedynie głupim żartem, mimo iż wszyscy wiedzieli że kobieta nigdy by nie wymyśliła tak nieśmiesznego dowcipu. Nawet Fred i George znajdujący się w grupie podążającej do szkoły, nigdy by nie odważyli się żartować z tak poważnej kwestii.
-Harry… Co o tym myślisz? Harry…
-Nie wiem…
Wszyscy spojrzeli na Harry’ego biegnącego drogą prowadzącą z Hogsmeade do miejsca, które kiedyś brunet traktował jak swój dom, podczas gdy sam chłopak nie tracąc z twarzy poważnego wyrazu powtórzył.
-Naprawdę nie wiem.
Jedyne czego Potter teraz pragnął, to zobaczyć Hogwart cały i bezpieczny, lecz wystarczyło by przez myśl przemknęło mu to zdanie, gdy ziemią zatrząsł potężny wybuch, podczas gdy na horyzoncie pojawił się gęsty, ciemny dym.
-Nie…
Wszystkim biegnącym dech zaparło w piersiach, w momencie gdy znaleźli się na drodze, skąd widoczna była brama chroniąca Hogwart. Ta sama brama, która obecnie wyglądała żałośnie z wyrwanymi oboma skrzydłami, porzucona przy wejściu i nie mogąca już nikogo powstrzymać przed wtargnięciem na teren szkoły. Nie mogąc uwierzyć w to co widzą Aurorzy, członkowie Ministerstwa oraz profesorowie, którzy także zjawili się zaalarmowani przez Dyrektora ruszyli biegiem przekraczając granicę Hogwartu i kierując się wprost do zamku..
-Nie… To niemożliwe…
Ginny szeptała owe słowa jak w gorączce powtarzając je raz po raz widząc przed sobą rozciągający się przerażający i zapierający dech w piersiach widok… Gwałtownie zatrzymała się przed budynkiem, zresztą podobnie jak wszyscy, w momencie gdy znaleźli się przed zamkiem… Zamkiem który obecnie ze wszystkich stron otaczali dementorzy nie reagujące na zaklęcia patronusa, które popłynęły natychmiast ze wszystkich stron. Zresztą dementorzy nie zareagowali również na widok przybyłych. Jakby nie dostrzegali emocji, owego strachu, niepewności i złości obecnie goszczących w sercach dawnych obrońców Hogwartu. Nadal krążyli wokół zamku, ewidentnie oczekując na coś, tylko im znanego.
 -Co się dzieje? Dlaczego oni nic nie robią, tylko…
Jednak już nie dane było Syriuszowi dokończyć owego zdania, albowiem w tej samej chwili chórem popłynęło jedno zaklęcie niosąc się ze wszystkich stron, z mroku otaczającego szkołę.
-FRAGOR MAXIMUS!
W momencie gdy owe głosy zabrzmiały, noc została rozświetlone dziesiątkami czerwonych promieni, które pomknęły w kierunku zamku, a po nich nastąpił wybuch przeobrażający szkołę magii i czarodziejstwa w ruinę, a wraz z momentem gdy dementorzy wzbili się wysoko w powietrze, zewsząd w mroku pojawiły się postaci przeobrażone w ciemny dym i przenosząc się z zawrotną prędkością, wylądowały na ruinach zamku przybierając swoje cielesne formy. Każdy ubrany w ciemny płaszcz z kapturem nasuniętym na twarz. Oczy przybyłych przywykłe już do otaczającego ich mroku, perfekcyjne dostrzegały postaci stojące w miejscu, gdzie jeszcze przed kilkudziesięcioma sekundami znajdowala się jedyna szkoła magii w całej Wielkiej Brytanii.. Potter widząc postaci momentalnie poczuł jak wzbiera w nim wściekłość i już w następnej chwili wystąpił do przodu zaciskając zęby i kierując w nich różdżkę.
-Śmierciożercy… Czego tutaj szukacie?! Jak śmieliście zaatakować Hogwart?! Teraz, kiedy nie ma waszego szefa i jego córuni, jesteście bezsilni!
-Mylisz się Potter.
Uśmiechnąwszy się i zsunąwszy z głowy kaptur ukazując swoją twarz o szlachetnych rysach oraz dlugie, blond włosy, obecnie związane w kucyk na karku Lucjusz Malfoy skierowal wzrok na stojącego przed nim Chłopca-Który-Przeżył kontynuując ze spokojem.
-Zresztą jak w wielu sprawach, tak i w tej sprawie się mylisz. Stanąłeś po niewłaściwej stronie barykady Potter i teraz poniesiesz tego konsekwencje.
-Mylisz się Malfoy, zresztą jak zawsze. Nie tkniesz mojego chrześniaka!
-Widzę, że Black ty też tutaj jesteś. Żałuję, że nie skorzystałem z okazji i nie zabiłem cię wtedy, gdy miałem okazję. Kiedy próbowałeś zemścić się na mojej chrześnicy za pozbycie się przez nią Narcyzy. W sumie mogliśmy na kogoś innego rzucić zaklęcie Imperiusa, chociaż muszę przyznać, iż dawno nie spotkałem równie podatnego umysłu jak twój. No chyba że umysł naszego Złotego Chłopca. Jego głowa jest niczym otwarta księga i każdy może sobie do niej zajrzeć kiedy tylko ma na to ochotę.
-Jesteś pewny siebie Malfoy… Wręcz bardzo pewny, zważywszy na los jaki spotkał twojego syna, Pana oraz twoją chrześnicę. Myślałem, że po tym wszystkim nabierzesz większej pokory.
-naprawdę uważałeś Dumbledore, że Azkaban mnie złamie? Poza tym nie rozumiem, co masz na myśli mówiąc o losie mojego syna…
Na słowa Lucjusza, każdy z obecnych obrońców Hogwartu spojrzał na niego z widocznym zaskoczeniem i odrazą w oczach. Każdy, kto był zamieszany w sprawę wyłapywania Śmierciożerców wiedział co spotkało Dracona Malfoya, po tym jak chłopak rzucił się na przesłuchującego czarodzieja, chcąc go zabić. Jeszcze tego samego dnia został przesłuchany, a potem zaprowadzony do podziemi Azkabanu, gdzie został złożony mu pocałunek dementora…
-Lucjuszu, ty sobie ze mnie żartujesz… Przecież twój syn jest niczym warzywo teraz… Po złożeniu pocałunku dementora pozbawiono go duszy, praktycznie już syna nie masz.
-Tak myślisz Dumbledore? Ciekawe, bo jak na kogoś kto doznał pocałunku dementora, mój syn trzyma się całkiem nieźle. Nie sądzisz Draco?
-Nie powiedziałbym ojcze, że nieźle… Raczej określiłbym to jako „znośnie” zważywszy na fakt tych pamiątek jakie zostawiło mi Ministerstwo z okazji pobytu w Azkabanie.
Każdy, kto kiedykolwiek słyszał glos Dracona Malfoya, teraz nie mógł wątpić w to, iż to wlaśnie ów chłopak mówi, a sam blondyn potwierdził to w tym samym momencie, w którym podchodząc do ojca zsunął z twarzy kaptur odsłaniając głębokie blizny znaczące jego przystojną, o szlachetnych rysach twarz… Na ten widok Ronald wprost nie mógł powstrzymać zawistnego prychnięcia i ironicznego uśmieszku, z którym powiedział.
-Widzisz Malfoy? Teraz ty też masz blizny jak Harry, więc możesz pokazywać się jako „Srebrny mamisynek Slytherinu”.
-Wybacz Weasley, jednak ja zostanę zapamiętany przez historię jako ktoś znacznie ważniejszy niż jakiś tam dzieciak, który jest sławny jedynie dlatego, że w przeszłości jego matka oddała za niego życie.
-A jak niby chcecie zwyciężyć, co fretko? Nie macie obecnie niczego ani nikogo. Może i zniszczyliście Hogwaty, jednak zrobiliście to z zaskoczenia, a teraz zostaniecie bez trudu pokonani przez nas.
-Tak uważasz Weasley?
Na słowa Dracona, pozostali zakapturzeni zaczęli zsuwać z głów kaptury ukazując swoje oblicza… i w większości byli to dawni uczniowie Hogwartu, ci sami którzy jeszcze dwa, trzy, cztery lata temu kończyli ową szkołę. Bracia Flint, z czego jeden z zabandażowanym okiem, Pansy, Milicenta, Crabbe i Goyle…
-I co? Macie zamiar waszą małą armią nas pokonać? Profesor Dumbledore pokona was jednym zaklęciem, chyba że macie niby jakąś tajną broń. Może zmartwychwstał ten wasz wspaniały Voldzio? Albo jego szajbnięta córunia?
-No, no, no Weasley nie sądziłam, że jesteś aż tak inteligentny… albo po prostu miałeś szczęście tak jak przy każdym egzaminie, dzięki któremu zdawałeś do następnej klasy…
Wszyscy obrońvy Hogwartu wprost pobledli gdy ich wzrok zatrzymał się na grupie ciasno zebranych postaci stojących na ruinach zamku, w tym samym momencie w którym grupa się rozstąpiła ukazując dwie postaci… Czerwonooką brunetkę w czarnym płaszczu oraz stojącącego obok niej wysokiego, przystojnego mężczyznę o czerwonych oczach i brązowych wlosach patrzącego z delikatnym uśmiechem na stojących przed nimi przeciwników.
-Elena… A to jest…
-Tom Riddle…
Głos Albusa Dumbledore’a nigdy nie zabrzmiał jeszcze w taki sposób… Słysząc ów ton, Potter skierowal wzrok na swojego profesora po czym ponownie skupiając go na ukazanej przed nim parze wyszeptał cichym, lekko drżącym głosem.
-Tom… Riddle?
A na jego słowa usta młodej Riddle’ówny rozciągnęły się w uśmiechi, a po chwili te same wargi powiedziały z widocznym zadowoleniem.
-Witaj Potter… To dobrze, że zdążyłeś, w końcu głupio byłoby się spóźnić na własny pogrzeb.. Teraz poniesiesz konsekwencje swoich działań…
W momencie gdy jej słowa zabrzmiały, niebo przecięła pojedyncza błyskawica oświetlając twarz dziewczyny i sprawiając, iż jej oczy zalśniły niczym oczy kobry, która własnie dostrzegła swoją ofiarę…